Info

avatar Cześć to ja rorschaach, z Krakowa. Mam przejechane 69752.70 km. Jeżdżę ze średnią prędkością 29.68 km/h
czy to ważne? Raczej nie, najważniejsze że jeżdżę zawsze! Więcej o mnie. button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy rorschaach.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

Mallorca 2013

Dystans całkowity:1120.85 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Maksymalna prędkość:73.80 km/h
Suma podjazdów:10649 m
Maks. tętno maksymalne:192 (96 %)
Maks. tętno średnie:138 (69 %)
Suma kalorii:23074 kcal
Liczba aktywności:10
Średnio na aktywność:112.08 km
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
Dystans:8.20 km
Maks. pr.: km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Kalorie: kcal
Podjazdy: m
Rower:

Mallorca trip 2013 - dzień 8

Środa, 24 kwietnia 2013 · dodano: 27.04.2013 | Komentarze 0

Ostanie chwile na Majorce. Tym razem już bez roweru, rower grzecznie zapakowany w walizce czeka na powrót do Polski. Godzina 4 rano a my idziemy... Idziemy na lotnisko. Z racji tego że moja waliza jest tak wielka, a komunikacja miejska już nie jeździ postanowiliśmy że jakoś dotrzemy na piechotę na lotnisko, do wyboru mieliśmy wezwanie taksówki i zapłacenie ok 30 euro, ale bez żadnej gwarancji że zmieszczę walizkę do środka! Nie chcieliśmy więc ryzykować, tracić czasu i pieniędzy więc ruszyliśmy na własną rękę w kierunku pobliskiego lotniska. Właśnie po to kilka dni temu jeździłem wyszukując drogi prowadzącej pod terminal nadającej się dla pieszych (przynajmniej z mojej chorej perspektywy). Przyznaje wlec przez 8 km tą walizę trzeba było się trochę namęczyć, ale że o 4 w nocy nie było praktycznie żadnego ruchu, mogłem sobie pozwolić na poruszanie się jezdnią. Mimo tego walizka turkotała pośród ciszy nocnej niemiłosiernie, zapewne co poniektórzy mieszkańcy pomyśleli sobie "kurde, znowu jakieś cygany podpierdzielają mi kubły na śmieci!". No ale jak wiadomo Polak potrafi... Wprawdzie w pewnym momencie się trochę zdenerwowałem, bo mijał nas radiowóz i oczywiście co? Za chwilę przejechał koło nas znów dokładnie lustrując niczym złodziei. Szkoda że się nie zatrzymali, może jak by im się wytłumaczyło że chcemy na lotnisko, może byśmy mieli transport pod terminal za free? No ale mimo trudności wreszcie dotarliśmy na lotnisko, szybko się ogarnęliśmy, odprawiliśmy się w chwilę i teraz tylko czekać na lot...

No i tu chyba można powiedzieć koniec... Mam nadzieje że komuś któreś z tych informacji się przydadzą i tak jak ja będą mieli możliwość zachwycić się Majorką, jeśli nie na rowerze, to jakkolwiek!

Koniec!

I to właśnie był mój C2C - Coast to Coast.

Kategoria Mallorca 2013, ( )


Dane wyjazdu:
Dystans:27.20 km
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:22.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Kalorie: kcal
Podjazdy: m

Mallorca trip 2013 - dzień 7 cz.2

Wtorek, 23 kwietnia 2013 · dodano: 27.04.2013 | Komentarze 0

No i nastała ta chwila... Ostatni moment w którym możemy jeszcze wyjść na ostatnią przejażdżkę po Majorce. Postanowiliśmy że przed kolacją, pojedziemy sobie jeszcze raz, promenadą wzdłuż morza do Palmy. Z racji że oboje byliśmy dość wyeksploatowani, ja ze względu na bolące pięty, a Kasia przez kolana które dały jej ostatnio dość mocno w kość. A więc jechaliśmy sobie nieśpiesznie, chłonąc słońce i ten niepowtarzalny klimat. Postanowiliśmy że po dotarciu do Palmy usiądziemy sobie przed katedrą i to będzie zwieńczenie naszego wyjazdu.


Katedra Le Seu w Palma de Malorca


Katedra Le Seu w Palma de Malorca - z mojej perspektywy


Oj będę tęsknił za tym budownictwem... Oby tylko do przyszłego roku!!!

Później nie pozostało już nic innego jak powrót do hotelu jeszcze wolniejszym tempem. Po drodze oddaliśmy jeszcze wypożyczony rower i na tym chyba kończy się nasza rowerowa podróż na Majorkę w 2013 roku... Dobrze że została jeszcze pyszna kolacja :) a później muszę jakoś zapakować mojego przyjaciela do walizki, choć tak coś czułem że on został stworzony właśnie do jazdy w tak pięknych okolicznościach... No ale pewnie tu wrócimy...


Ostatni rzut oka... Oby ten obraz napędzał mnie będąc w Polsce.

Kategoria Mallorca 2013, ( )


Dane wyjazdu:
Dystans:148.56 km
Maks. pr.:55.70 km/h
Temperatura:22.0
HR max:174 ( 87%)
HR avg:133 ( 67%)
Kalorie: 3137 kcal
Podjazdy:1210 m

Mallorca trip 2013 - dzień 7 cz.1

Wtorek, 23 kwietnia 2013 · dodano: 27.04.2013 | Komentarze 0

Dzień jak co dzień, rano szybkie śniadanie i dalej w drogę. Tym razem chciałem zaznać jakieś odmiany w drodze do Lucmajor, gdyż jakoś w ciągu tego tygodnia jazda tą drogą wzdłuż autostrady jakoś mi zbrzydła. Postanowiłem że pojadę drogą prowadzącą obok lotniska przez miejscowość S'Aranjassa, niestety mój wybór nie był zbyt dobry, a może odbiór wrażeń był przytłumiony przez nasilające się przeziębienie. No więc droga prowadziła cały czas, cały czas po prostej do góry, no dosłownie nic co mogło by przykuć uwagę. Tak dotarłem do Lucmajor, gdzie przekonałem się że to może być bardzo ciężki dzień, gdyż z prognoz pogody wynikało że nad Baleary nadciągają jakieś zmienne fronty pogodowe, a ich zapowiedzią był niewiarygodnie mocny, nawet jak na tą wyspę wiatr. Dosłownie ledwo dotoczyłem się na wzniesienie gdzie znajduje się miejscowość Randa, miałem nadzieje że zjazd w dół w kierunku Montuiri mnie nasyci energią. Niestety i tu przekonałem się że wiatr to straszna rzecz! Rower mimo nachylenia wcale nie chciał jechać! To co kilka dni temu sprawiło mi taką przyjemność teraz okazało się wielką walką ze samym sobą, w dodatku pięty dosłownie mnie parzyły. Wreszcie udało mi się dotrzeć do Montuiri, tam musiałem zboczyć do centrum i trochę odsapnąć. Kiedy sprawdziłem co z moimi nogami, okazało się że moje białe skarpetki są w czerwone plamy z krwi. No przyznaje tak ciężkiego kryzysu na trasie jeszcze nigdy nie miałem, nie miałem pojęcia co dalej robić, czy wracać? Ale to wiązało by się z podjazdem pod górę, lub przeć dalej do przodu i zdobyć wyznaczony cel za wszelką cenę. Ambicja wzięła górę, postanowiłem nie dać za wygraną i powolutku dotrzeć do celu. Dalsza trasa prowadziła przystępnym pagórkowatym terenem, ale wiatr nadal dął tak mocno że mimo zjazdów i moich chęci rozkręcenia roweru ciężko było uzyskać 30 km/h, coś niesamowitego!


Gdyby nie ten wiatr można by się znów zachwycać drogą, a ja chciałem ja tylko mieć już za sobą.


Baranki na niebie, baranki wokoło, wszędzie baranki? Czy ja mam już zwidy przez to przeziębienie i zmęczenie?

Z Montuiri pojechałem przez Sant Joan i dalej do Petry, w obu miejscowościach zatrzymałem się na krótką przerwę.


Droga pomiędzy Sant Joan a Petrą.


Droga pomiędzy Sant Joan a Petrą.

Co ciekawe na wszystkich mijanych rondach stało po kilka radiowozów policyjnych blokujących przejazd i kontrolujących wszystkie przejeżdżające samochody. Po dotarciu do Petry wreszcie stało się to czego tak bardzo pragnąłem od wielu kilometrów, droga zmieniła kierunek i teraz wiatr wiał bardziej z boku i w plecy! Dosłownie jak by ktoś dał mi nowe ciało! Moje tempo wzrosło o przeszło 10 km/h i chwilę później dotarłem do Manacoru. Tam przejechałem przez centrum i skierowałem się w kierunku wschodniego wybrzeża. No i tam znów przekonałem się że droga w kierunku wybrzeża to straszna mordęga. Mimo tego że bardzo chciałem dotrzeć do Porto Cristo w pewnym momencie zdecydowałem że nie, muszę odpuścić, nie mam sił już walczyć, a i czas trochę mnie naglił, bo nie spodziewałem się że trasa w tą stronę zajmie mi tyle czasu! A więc skierowałem się znów w kierunku Manacoru i tak z wiatrem wiejącym raczej w plecy dotarłem do głównej drogi prowadzącej do Felantix. Tu jechało mi się już całkiem dobrze, ale musiałem na chwilę przystanąć w celu poprawienia opatrunków na piętach (już nigdy więcej nowych butów na tak długą jazdę!). Później już liczył się tylko czas, drogę do Campos pokonałem w zawrotnym tempie. Okazało się że na tyle się rozkręciłem że dosłownie odżyłem i mogę dalej jechać wzdłuż wcześniej wyznaczonej trasy. Tak więc w Campos zamiast wracać już prostą drogą do Lucmajor i hotelu, postanowiłem pojechać wybrzeżem najpierw kierując się w stronę Sa Sordy i później odbijając w kierunku Cala Pi, następnie już drogą którą znałem z pierwszej wycieczki rowerowej po Majorce w pobliżu Cap Blanc i już później tylko ku północy w stronę S'Arenal. Ostatnim akcentem tej wycieczki był długi zjazd do samej miejscowości w której znajdował się nasz hotel.

No i okazało się że moja ostatnia dłuższa wyprawa po Majorce stała się najgorszą i najtrudniejszą z przepraw, ale właśnie to ten wyjazd pełen bólu i walki sam ze sobą będzie chyba najbardziej zapamiętanym ze wszystkich...

Kategoria Mallorca 2013, ( )


Dane wyjazdu:
Dystans:148.42 km
Maks. pr.:59.60 km/h
Temperatura:19.0
HR max:183 ( 92%)
HR avg:136 ( 68%)
Kalorie: 3084 kcal
Podjazdy:2163 m

Mallorca trip 2013 - dzień 6 cz.1

Poniedziałek, 22 kwietnia 2013 · dodano: 27.04.2013 | Komentarze 0

Kolejny dzień. Poranek taki sam jak dni poprzednich. Wstaliśmy wcześnie, szybkie śniadanie i można ruszać. Dziś za wspólny cel obraliśmy urokliwą miejscowość na północy wyspy Valldemosse. Ta miejscowość zachwyciła nas już wcześniej na naszych poprzednich wizytach na Majorce, to chyba obowiązkowy punkt dla wszystkich tych którzy odwiedzają tą wyspę. Co więcej związany z Polakami bardziej niż którykolwiek inny, to tu Fryderyk Chopin przebywał tu w latach 1838/39 wraz z George Sand.

Tak więc najpierw udaliśmy się wzdłuż wybrzeża do Palmy, gdzie niestety musieliśmy trochę pobłądzić w gąszczu jednokierunkowych uliczek, wprawdzie straciliśmy na tym około 30 minut i kilka dobrych kilometrów w końcu opuściliśmy miasto i udaliśmy się bezpośrednio prowadzącą drogą do Valldemossy. Droga z początku prowadzi dość ruchliwymi okolicami miasta, ale w końcu ruch jakby zamiera, a droga wjeżdża w dolinę i wije się coraz bardziej w górę. Dla mnie ten podjazd nie wydawał się zbyt ciężki, ale no może dla kogoś nie bardzo przystosowanego i wyćwiczonego może sprawić pewne trudności. My przyjęliśmy spokojne tempo i po jakimś czasie dotarliśmy do tego przepięknego miejsca.


Droga do z Palmy do Valldemossy.


W końcu naszym oczom ukazał się cel - Valldemossa, ale droga dalej do góry...


Valldemosso! Zbliżamy się!

Po dotarciu na szczyt podjazdu i chwili odpoczynku postanowiliśmy że za jakiś czas się rozdzielimy, ja pojadę dalej eksplorować wyspę, a moja dziewczyna sobie na spokojnie tu odpocznie, da kolanom dojść do siebie i wróci sobie spokojnie drogą w dół do Palmy i do hotelu. Tu dla wzmocnienia apetytu kilka zdjęć z Valldemoss, na prawdę można się zachwycić jej pięknem:


Valldemosa - perła Majorki!


Valldemosa - perła Majorki! To miejsc wydaje się jakby stworzone dla artystów.


Rzeźba upamiętniająca pobyt w Valldemossie Fryderyka Chopina autorstwa Zofii Wolskiej.


Valldemosa - perła Majorki! Wszystko tu ma swój wyjątkowy smak.


Valldemosa - perła Majorki! Oaza ciszy i spokoju, aż dziw że takiego miejsca nie zalewają fale turystów.


Valldemosa - perła Majorki! Po takich miastach mogę jeździć na rowerze!

Tak jak postanowiliśmy wcześniej, po jakimś czasie się rozstaliśmy, a ja ruszyłem dalej w samotną podróż przez wyspę. Najpierw skierowałem się w kierunku miejscowości Banayalbufar, droga prowadziła cały czas w górę i w górę, aż nagle w dół :P i tak około 5 km zjazdem, ładnie, tylko dość kiepska jakość nawierzchni, chciałem tu nakręcić jakiś filmik, ale przypięcie aparatu do ramy spowodowało że obraz tak drga że nie da się tego oglądnąć, więc musicie mi uwierzyć na słowo że warto było się wspinać tyle kilometrów żeby sobie zjechać te kilka minut.

Dalej droga prowadziła już po raczej lekko pofałdowanym terenie i cały czas zakosami wzdłuż skalistego wysokiego wybrzeża aż do samej miejscowości Banyalbufar - równie urokliwego miejsca, ściśle przyległego do zbocza górskiego z bajeczną panoramą na rozlewające się wszędzie hen po horyzont morze.


Droga z Valldemossy do Banyalbufar.


Przycupnięta na zboczu góry miejscowość Banyalbufar


Ludzie to czasem mają to szczęście żeby mieszkać w tak spektakularnych okolicznościach przyrody - miejscowość Banyalbufar

Dalsze me kręcenie odbywało się w równie pięknych okolicznościach. Podążałem cały czas niesamowitą drogą wijącą się tuż nad krawędziami urwisk skalnych gdzie momentami musiało być kilkaset metrów do ciemnej tafli morza. Skręt, przeciwskręt, w górę, w dół dosłownie nie było odcinka 50 metrów prostej drogi żeby człowiek mógł trochę się rozluźnić. No ale może i lepiej bo nie sądzę żeby te niskie murki sięgające mniej więcej do połowy mojego koła były w stanie zatrzymać mnie przed upadkiem, raczej spotkanie z czymś takim skończyło by się tym że został bym mocno katapultowany hen hen... Dlatego tu nie da się pozwolić sobie na chwilę nieuwagi. Tak droga doprowadziła mnie do kolejnej urokliwie usytuowanej miejscowości Estellencs, tu niestety wiedziałem że nie mogę zbyt długo zabawić, bo chmury które oparte były o szczyty górskie ponad moją głową przybierają złowrogiej burzowej barwy.


Miejscowość Estellencs.


Te chmury nie mogą wróżyć nic dobrego, trzeba docisnąć mocniej na pedały.


Ostatnie chwile przed deszczem, dobrze że do szczytu już nie daleko.

Tak jak się spodziewałem, droga dalej i dalej prowadziła wzdłuż wybrzeża, aż nagle zaczęła się dość mocno wznosić, a kiedy zbliżałem się do szczytu zaczęło padać. Na samym czubku wzniesienia już lało totalnie, kroplami wielkości przekraczające normalne wyobrażenie o deszczu. Tam też pod okolicznymi drzewami przycupnięci byli inni kolarze, myślę że zebrało ich się tam z kilkunastu, ale ja nie miałem na to czasu! Głupio to pewnie zabrzmi, ale ja się śpieszyłem na obiad do hotelu! Tak więc minąłem pozostałych kolarzy z rozdziawionymi paszczami, mówiącymi: 'co ten debil robi' i runąłem w dół. Przyznaje nie było to zbyt rozsądne, ale uznałem że moje umiejętności i przyzwyczajenie do jazdy po śniegu i deszczu ostatnich kilku miesięcy mi pomogą. Starałem się nie przekraczać 40 km/h ale no kto jechał na slickach tak mocno napompowanymi chyba dobrze wie że hamowanie na deszczu to wręcz samobójstwo, więc zostało mi tylko lekkie naciskanie na klamki i jak najbardziej stabilna sylwetka. No i tak w ulewie zjeżdżałem i zjeżdżałem i zjeżdżałem... kto by się spodziewał że to będzie aż tyle trwać!! Zjazd miał prawie 7 km ale trwał niemal w nieskończoność. W jego trakcie przemokłem totalnie i wymarzłem tak że pojawiły się dreszcze, na szczęście po dotarciu do Andratx deszcz zaczął słabnąć na rzecz normalnej mżawki, a i kręty leśny zjazd wreszcie się skończył. Z miasta udałem się w kierunku portu, czyli prawie najdalej na zachód wysuniętemu punktowi wyspy. Dalej z racji tego że droga którą wcześniej jechałem przerodziła się w autostradę, a więc nie mogłem się nią poruszać na rowerze musiałem obrać kurs przez mniejsze miejscowości, na szczęście deszcz ustał całkowicie i mogłem wyciągnąć gps i poszukać jakiejś innej trasy od zakładanej wcześniej. Udałem się więc do miejscowości Paguera i dalej krążąc w pobliżu autostrady dotarłem do Palmanova. Tam zakładałem że zbocze trochę i odwiedzę pewien punkt wyspy, kojarzący się raczej nie ze spokojem, piękną przyrodą i urokliwością - Magaluf! (tu pozdrowienia dla tych którzy oglądali i wiedzą o co chodzi w programie MTV - Ekipa z Newcastle, gdzie trafili bohaterowie tegoż programu...)


Z pozdrowieniami dla fanów Ekipy z Newcastle!

Niestety nie byłem w stanie pozwolić sobie czasowo na odwiedziny tegoż zapewne jakże uroczego zakątka wyspy i zabrałem się za nadrabianie czasu. Dalej już gnałem mniejszymi i większymi kurortami wyspy w kierunku Palmy. Tu średnia prędkość oscylowała niemal cały czas przy 40 km/h, a to dla tego że mogłem sobie na to pozwolić ze względu na brak upierdliwych świateł, praktycznie wszędzie są bezkolizyjne małe ronda które pozwalają zachować płynność jazdy. Tak wpadłem do Palmy i tam gnałem dalej główną arterią aż w końcu odbiłem na boczną drogę prowadzącą do S'Arenal. Dotarłem, nie mówiąc prawie nic, zostawiłem szybko rower, wziąłem Kaśkę i poszliśmy na obiad dokładnie na 10 minut przed końcem wydawania posiłku... Heh kto by pomyślał że będę się tak poświęcał dla tych kilku kurczaków i kotletów :D

Kategoria Mallorca 2013, ( )


Dane wyjazdu:
Dystans:46.80 km
Maks. pr.:47.00 km/h
Temperatura:23.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Kalorie: 917 kcal
Podjazdy: m

Mallorca trip 2013 - dzień 6 cz. 2

Poniedziałek, 22 kwietnia 2013 · dodano: 27.04.2013 | Komentarze 2

W trakcie kiedy my jedliśmy obiad do S'Arenal dotarła burza. A więc poszliśmy odpocząć do pokoju na trochę, na szczęście padać przestało po około 30 minutach a po godzinie ulice już przeschły, co więcej za chmur wychyliło piękne popołudniowe słońce. Czułem że mój organizm nadal nie ma dość! Nogi były tak mocno rozgrzane że nie zdołały jeszcze ochłonąć z emocji i musiałem wyjść po raz kolejny na przejażdżkę.

Najpierw obrałem kurs w stronę lotniska, co śmieszne dotarcie tam nie jest wcale takie łatwe, bo lotnisko odgradza autostrada, a jedyne przejazdy na drugą stronę to zjazdy autostradowe z zakazem wstępu dla rowerów. W końcu po kilku próbach, przeszukaniu okolicy znalazłem taki który poprowadził mnie jakimiś opłotkami dookoła lotniska aż wreszcie dotarłem pod terminal. (tą drogę będę musiał zapamiętać, przyda się w drodze powrotnej). Dalej już trafiłem do stolicy wyspy Palmy. Przejechałem w pobliżu majestatycznej katedry La Seu i udałem się do portu, gdzie można podziwiać tysiące małych, większych i wreszcie kolosalnych statków mających tu swą przystań. Aż żal że cierpię na chorobę morską...


Katedra La Seu.


Port w Palma de Mallorca.


A tutaj Bianchista z większym morskim kolegą, ładne chłopaki!

Następnie powróciłem w kierunku centrum zabytkowego miasta, gdzie trochę się pokręciłem krętymi, ciasnymi uliczkami. Zachwycające jest tu to że niema morza turystów, wręcz można poczuć się trochę obco pośród pustych, ciasnych uliczek.


Palma de Malorca.


W Palmie nie brakuje palm, prawdę mówiąc jest tu mnóstwo palm!

Później udałem się jeszcze raz na lotnisko, aby zmierzyć ile faktycznie dzieli nas od lotniska tą drogą która wcześniej wyszukałem. Dzień jak co dzień zakończyliśmy przepyszną kolacją i czasem wolnym na regenerację.

Kategoria Mallorca 2013, ( )


Dane wyjazdu:
Dystans:242.07 km
Maks. pr.:68.30 km/h
Temperatura:20.0
HR max:183 ( 92%)
HR avg:136 ( 68%)
Kalorie: 5934 kcal
Podjazdy:2865 m

Mallorca trip 2013 - dzień 5

Niedziela, 21 kwietnia 2013 · dodano: 27.04.2013 | Komentarze 0

Dziś wielki dzień!

Prawdziwe C2C - Coast to Coast!

A więc wstaliśmy wcześnie, zjedliśmy solidne śniadanie, chwila przygotowań i można ruszać w moją eskapadę. Najpierw udaliśmy się razem do miejscowość Lucmajor. Dotarliśmy tam w bardzo dobrym tempie i formie. Kiedy tylko nie wieje można sobie pozwolić na więcej i trochę podkręcić tempo.


Chwila bez wiatru, można się trochę rozpędzić.

W mieście rozdzieliliśmy się, moja dziewczyna pojechała podobną trasą jak drugiego dnia na eksplorację południowego wybrzeża, a ja udałem się ku północno-wschodniemu wybrzeżu, najpierw kierując swe przekręcenia do miasteczka Randa, skąd prowadzi piękna, niemal cały czas prowadząca w dół droga do miejscowości Montuiri. Idealny asfalt, piękne widoki, praktycznie żadnego ruchu, czy potrzeba komuś jeszcze ją zachwalać?


Majacząca w oddali góra Cura, u podnóża której usytuowane jest miasto Randa.


Malownicze miasteczko Randa - punkt startowy do podjazdu pod wzniesienie Cura.


Malownicza droga prowadząca z Randa do Montuiri.


Malownicza droga prowadząca z Randa do Montuiri.

Po dotarciu do Montuiri chwilę pokręciłem się po miasteczku, zdobywając jego niezwykle strome uliczki, ale jednak nie zabawiłem tam zbyt długo, tylko ruszyłem w dalszą mą podróż ku przeciwległemu wybrzeżu. Udałem się w kierunku Sineu przez Lloret. No i chyba muszę powiedzieć że to najpiękniejsza część mojej podróży. Teren tu stał się lekko pagórkowaty, a mnie zalało pole zielonych, soczystych do granic możliwości wysokich traw, pięknych sadów, rozłożystych willi i pasących się owieczek. Dosłownie może zahipnotyzować taki widok.


Kwintesencja zieloności!
Droga z Montuiri do Sineu


Aż człowiek ma ochotę zjechać z asfaltu i pojechać po takiej trawie!
Droga z Montuiri do Sineu


Czasem człowiek musi się ocknąć, bo co jakiś czas zdarzają się zakręty, które bez trudu można by przestrzelić, ale myślę że nie bardzo było by to szkodliwe. :P
Droga z Montuiri do Sineu


Ja nie wiem jak to jest możliwe że tu tak pusto, ja bym jeździł tą drogą tylko po to żeby nią jeździć!
Droga z Montuiri do Sineu

Tak idyllicznymi terenami dojechałem do miejscowości Sineu, nieszczególnie byłem zainteresowany jej eksploracją, choć można powiedzieć tyle że jest piękna jak każda na Majorce.


Zabytkowy wiatrak - Miejscowość Sineu.

Dalej kurs obrany został na miejscowość Muro, a raczej nie na Muro jak na Platja de Muro - poniekąd jedne z celów mojej dzisiejszej wycieczki. Już na lotnisku przywitały mnie wielkie banery, że akurat w tym tygodniu na Majorce odbywa się wielki festiwal rowerowy właśnie w regionie który i tak miałem zamiar odwiedzić, tak więc wreszcie udało mi się dotrzeć na przeciwległe wybrzeże, choć już od miejscowości Muro wiedziałem że nie będzie tak łatwo, bo im bliżej zbliżałem się ku plażom przekonałem się skąd wieje wiatr! Przyznaje że wymęczył mnie ten odcinek bardzo, ale w końcu się udało dotrzeć na ten festiwal. Ogólnie fajnie, dużo wystawców, rowery z najwyższej półki: Specialized, Look, Cube, itp. ceny często zaczynały się od 10 000 euro, no ale i tak nie widziałem tu nic co mogło by przyćmić mój rower :P a i tu też spotkało mnie nie lada wyróżnienie, kilka osób zatrzymało mnie i pogratulowało pięknego roweru, no a nie ma chyba nic lepszego jak słowa uznania od ludzi naprawdę znających się na rzeczy. Ja osobiście nie czułem się wtedy zbyt dobrze, byłem wymęczony przez wiatr, a i pięty dały się we znaki, kiedy zdjąłem na chwilę buty aby zobaczyć co się tam dzieje przekonałem się że moje skarpetki noszą ślady krwi :/ No ale cóż, jechać trzeba, tak więc posiedziałem chwilę, zjadłem trochę prowiantu i w końcu ruszyłem dalej.


Festiwal rowerowy Mallorca 2013 - Platja de Muro.

Kolejnym etapem było pojechanie przez Alcudie na Cap del Pinar, dojechałem, ale na moim horyzoncie już majaczył cel całej tej wyprawy, Cap de Formentor - najdalej na północ wysunięty kraniec wyspy. A więc powróciłem do Alcudii i dalej wzdłuż zatoki Alcudyjskiej udałem się w kierunku Port de Polenca. Przepiękna trasa usytuowana tuż nad samym wybrzeżem, ścieżka niemal zlewała się z morzem, jedyne co to zaburzało odbiór to niesamowicie mocny wiatr dokładnie z boku roweru. Ale i na to znalazłem sposób. Zamiast walczyć z podmuchami, postanowiłem z nich skorzystać, czasem jak się idzie pod wiatr można się na nim oprzeć (no pewnie każdy czasem próbował) ja zrobiłem wręcz to samo, zamiast jechać równo, postanowiłem się lekko przechylić na bok, możecie wierzyć lub nie, ale przechył był dość znaczny, tak że jak by choć na chwilę przestało dąć na 100% bym wylądował pyskiem w kamieniach, no ale nie ważne, udało się, no i przynajmniej doświadczyłem czegoś nowego.


Cel mojej wyprawy - Cap de Formentor.
Zatoka Alcudyjska


Przepięknie usytuowana ścieżka rowerowa prowadząca od Alcudii do Port de Polenca.


Rower nakazał chwilę przerwy!


Ale ja nie miałem nic przeciwko, kiedy przede mną takie widoki!

Po dotarciu do Port de Polenca odbiłem w kierunku Cap de Formentor i rozpocząłem podjazdy, zjazdy, skręty i przeciwskręty. I tu muszę zaznaczyć że jeśli ktoś się wybiera w to miejsce niech się uzbroi na to że mniej więcej w połowie drogi na przylądek, po długim zjeździe do plaży Formentor droga traci swoją idealną nawierzchnię na rzecz, słabego, dość dziurawego asfaltu, w dodatku jeszcze zrobionego z bardzo grubego rodzaju materiału. Ogólnie strasznie mnie wytrzęsło, pewnie dlatego że opony dość mocno nabite (prawie 9 barów) no i jeszcze strasznie mi dały się we znaki wtedy pięty które były bardzo wrażliwe na tego typu wstrząsy. No ale kto się tego nie boi, na pewno nie będzie mógł narzekać. Zdobycie Formentoru to wspaniałe przeżycie!


Podjazd pod pierwszą z przełęczy w drodze na Formentor.


Punkt widokowy w drodze na Cap de Formentor


W takim miejscu człowiek przekonuje się o swojej małości - jak ktoś się przyglądnie to te kropeczki na szczycie skały, to ludzie.


Dalej droga na przylądek prowadzi po stromych urwiskach, na drodze która niemal została tam na siłę przyklejona przez ludzi. Tu przejazd przez tunel, bardzo dziwne uczucie wjeżdżając w całkowitą ciemność i nagle wypada się na...


Na takie widoki! Można by pomyśleć że trafiło się do raju przejeżdżając przez ten tunel.


W końcu dotarłem do długo upragnionego celu! Latarnia morska na Cap de Formentor- najdalej wysuniętego pusnktu na półnc Majorki!


Teraz wiem już co znaczy Coast to Coast! No i chyba tylko morze może mnie zatrzymać przed dalszą jazdą...

No to co? Dalej już nie można? No to wracam :) Powrót taką samą drogą do portu w Polence, dalej do Polenca a stamtąd drogą prowadzącą do Sa Pobla, ogólnie nic ciekawego, ruchliwy odcinek, raczej nie bardzo zachwycający. Dalej pojechałem przez małą urokliwą miejscowość LLubi aż do Sineu, z racji tego że nie chciałem powtarzać taj samej drogi w powrotnym kierunku postanowiłem pojechać przez Algaidę i już dobrze mi znaną Rondę, Lucmajor wróciłem wzdłuż autostrady do S'Arenal. Powrotna droga poszła bardzo przyzwoicie, ale przyznaje że byłem już dość mocno zmęczony i wygłodniały i chciałem jak najszybciej dotrzeć do hotelu. Skoro nie mam żadnych zdjęć z tego odcinka drogi zapewne nie spotkało mnie już nic ciekawego, albo raczej tak bardzo skupiłem się na jeździe że nic ciekawego nie dostrzegłem, bo żeby na Majorce były jakieś miejsca którymi da się nie zachwycać w to nie uwierzę :P

Do hotelu dotarłem w przyzwoitym czasie, chwilę odsapnąłem, pogadałem z moją dziewczyną jak nam minął czas i mogliśmy pójść spokojnie na kolacje. Dowiedziałem się że w międzyczasie kiedy mnie nie było, u nas na promenadzie przy plaży miała miejsce meta jakiegoś wyścigu kolarskiego :) No cóż to Majorka, przecież to oczywiste że gdzie się tu nie spojrzy wszędzie kolarze...


To właśnie Majorka, człowiek chce iść na plażę, a tu akurat trwa wyścig kolarski. Kolarze tu są wszędzie!!!

Kategoria Mallorca 2013, ( )


Dane wyjazdu:
Dystans:139.56 km
Maks. pr.:58.50 km/h
Temperatura:19.0
HR max:178 ( 89%)
HR avg:115 ( 58%)
Kalorie: 2602 kcal
Podjazdy:654 m

Mallorca trip 2013 - dzień 4

Sobota, 20 kwietnia 2013 · dodano: 27.04.2013 | Komentarze 0

Dzień 4. Po wczorajszej eksploracji wyspy, czułem się dość wyeksploatowany, a i musiałem spędzić wreszcie trochę czasu z moją dziewczyną! Obraliśmy kierunek przez Lucmajor, gdzie mieliśmy chwilę przerwy, dalej w kierunku miejscowości Campos. Ten odcinek pokonaliśmy w miarę sprawnie i szybko. Pewnie dlatego że jechaliśmy poboczem drogi dość ruchliwej i raczej mało urokliwej. Pogoda tego dnia też nie była dokuczliwa bo słońce schowane za chmurkami nie osłabiało, a i wiatr raczej słaby jak na Majorkę. Muszę przyznać że jadąc dość spokojnym tempem (dlatego że musiałem się dostosować do tempa mojej dziewczyny), nie mogłem się dobrze rozgrzać i czułem że jest mi wręcz zimno, no ale może to było też spowodowane lekkim przeziębieniem. W mieście Campos też spędziliśmy chwilę na odpoczynku, ale bez jakiegoś zwiedzania w końcu ruszyliśmy w kierunku wybrzeża. Postanowiliśmy że przejedziemy przez miasto Santany i pojedziemy na najdalej wysunięty na południe punkt wyspy Cap de Salines. Droga po odbiciu z głównego traktu prowadziła przez lekko pagórkowaty teren. Bardzo urokliwe miejsce, prawie nie było osób, a i droga też urocza, otoczona niskim murkiem, a dookoła latają jakieś baranki, owieczki itp... Tu mieliśmy trochę czasu i miejsca na porobienie sobie zdjęć.


Nie ważne gdzie prowadzi ta droga, jedziemy!
Droga na Cap de Salines


Zdecydowanie polecam ten odcinek drogi, myślę że każdy doceni takie miejsce.
Droga na Cap de Salines


Chwila na autoreklamę :)
Droga na Cap de Salines


A to jest Kaśka! I w jakiej dynamice!
Droga na Cap de Salines

Dalej powróciliśmy na główny trakt i udaliśmy się w kierunku zachodu i miasta Ses Salines, tam też nie zabawiliśmy zbyt długo. Dalej czekała nas miła niespodzianka, teren się wypłaszczył, zrobiło się zdecydowanie bardziej zielono, drzewka ustąpiły polom uprawnym, które napawały mnóstwem energii swoją soczystością.


Tam nawet zieleń jest jakby bardziej żywa!


Co jakiś czas z morza pól wynurzały się okazałe wille, z wielkimi podjazdami i mnóstwem przestrzeni do życia, duża część na sprzedaż. Kto by tam nie chciał zamieszkać?

Jedynym mankamentem dalszej drogi było to że pogoda się zmieniła i mimo że wyszło słońce, co było super sprawą, to spowodował to dość silny przedni wiatr, co pewnie jak każdy wie, jest najgorszą z możliwych rzeczy w jeździe. Dlatego też musieliśmy chwilę odpocząć, tu polecam każdemu, nie ważne czy zmęczonemu, chcącemu trochę odetchnąć, czy pełnego sił zawodnika, zboczenie w jakąkolwiek z bocznych dróżek prowadzących w kierunku wybrzeża. Kto wie, do jak pięknego miejsca może nas zaprowadzić niepozorna dróżka.


Na Majorce chyba nie ma miejsc w które człowiek nie chciał by się udać, bo zawsze można być pewnym że spotka się coś pięknego.


Chwila oddechu i czas na uzupełnienie zapasów energii przed dalszą drogą.


Południowe wybrzeże niemal w całości tak wygląd, usiane jest chyba tysiącem pięknych, skalistych zatoczek.

Dalej już powróciliśmy na główną drogę i udaliśmy się w kierunku Lucmajor, które szybko minęliśmy i dalej wzdłuż autostrady dotarliśmy do S'Arenal.

Muszę tu powiedzieć że jestem bardzo dumny z mojej dziewczyny, bo mimo że może nie był to jakiś zawrotny wynik jeśli chodzi o dystans, to pokonaliśmy go w dobrym tempie, a wiatr w pewnym momencie był bardzo mocno dający się we znaki i mimo tego nie było żadnego narzekania, tylko mogliśmy jechać i chłonąć to wszystko wokół nas. Dziękuje Kejt za tak miłe towarzystwo :)

Po obiedzie chwilę odsapnęliśmy w hotelu i udaliśmy się zregenerować w promieniach słonecznych. Było by idealnie, gdyby nie ten ciągły, mocny, zimny wiatr!


Chwila relaksu dla nóg.


A dla pań polecam zbieranie muszelek! :P

Później wyszedłem jeszcze przejechać się chwilę po okolicy, ale dosłownie chwilę, bo chciałem być dobrze wypoczęty przed trudami dnia następnego. Później już kolacja i kumulowanie energii w hotelu.

Kategoria Mallorca 2013, ( )


Dane wyjazdu:
Dystans:188.70 km
Maks. pr.:73.80 km/h
Temperatura:20.0
HR max:188 ( 94%)
HR avg:138 ( 69%)
Kalorie: 4328 kcal
Podjazdy:2891 m

Mallorca trip 2013 - dzień 3

Piątek, 19 kwietnia 2013 · dodano: 26.04.2013 | Komentarze 0

Kolejny trzeci już dzień a my znów wstaliśmy dość wcześnie, bo dziś mój wielki dzień. Dziś rozpoczynają się moje prawdziwe zmagania ze samym sobą na Majorce. Po śniadaniu szybko zebrałem najpotrzebniejsze mi rzeczy i wyruszyłem. Najpierw wybrzeżem do stolicy wyspy Palmy. Oczywiście jak to bywa z centrami zabytkowych miast, łatwo tu się zgubić, zwłaszcza że dość mocny ruch i niemal wszystkie ulice jednokierunkowe nie pozwalają na łatwą nawigację. No ale trudno, mimo półgodzinnego opóźnienia i nadłożeniu kilku kilometrów w końcu trafiłem na odpowiednią drogę prowadzącą do miejscowości Soller. Niezbyt ciekawa i atrakcyjna droga, bo przez kilkanaście kilometrów prowadziła poboczem wzdłuż drogi ekspresowej, dopiero od podnóża góry Teix zaczęło się to na czym mi zależało - podjazdy. Tu droga rozchodziła się na dwie, jedna - wybierana przez samochody, prowadziła tunelem pod masywem górskim, a druga - upodobana przez kolarzy, z serpentynami i podjazdem o długości około 8 km i średnim nachyleniu 6.5%


Droga prowadząca na szczyt przełęczy.


Upragniony cel, teraz tylko w dół.

Podjazd poszedł mi zdecydowanie lepiej niż można było się spodziewać, jedynym mankamentem były obtarte pięty, ale taka błahostka nie jest w stanie zatrzymać człowieka przed upragnionym celem. Na podjeździe znów okazało się, że nie dość że nie dawałem się wyprzedzać innym kolarzom to jeszcze sam zdołałem wyprzedzić wszystkich będących w zasięgu mego wzroku. No ale kiedy przyszedł moment zjazdu przekonałem się, że mam jeszcze nad czym popracować. Ewidentnie na zjazdach, nie super szybkich, bo odcinki prostej pozwalały rozpędzić się max do 60 km/h łapałem straty. Ciągłe skręty i zbyt zachowawcze wchodzenie w nie sprawiło, że zostałem wyprzedzony. No ale może lepiej czasem odpuścić niż potem lecieć pewnie z kilkadziesiąt metrów w dół przepaści...

No i tak zjechałem już dość spokojnie do miejscowości Soller, tam zboczyłem do centrum, pokręciłem się chwilę, ale nie zabawiłem zbyt długo gdyż nie tak dawno temu zwiedziłem dość dokładnie to miasto. Potem skierowałem się dalej w dół do Port de Soller gdzie też raczej chodziło o zaliczenie po prostu punktu, a nie o zwiedzanie.

Od tego momentu zaczęła się właściwa zabawa... 17 kilometrowy podjazd ze średnim nachyleniem około 7% w kierunku najwyższego wzniesienia wyspy - Puig Major (1445 mnpm.)


Mglisty cel mojej wspinaczki.


Droga wiła się dziesiątkami zakrętów i przesmyków cały czas prowadząc wzwyż.

Droga bardzo szybko wzbijała się coraz wyżej, zostawiając daleko za mną wcześniejsze etapy mojej podróży.


W dole majaczące, wcale nie takie małe miasto Soller.

Niestety im dalej w górę okazało się że chmury oparły się o szczyt i zaczęło lekko kropić, a widoczność zdecydowanie spadła.


Mglisto to widzę.

Na samym szczycie wzniesienia znajduje się tunel przechodzący na drugą stronę góry, tuż przed wjazdem znajduję się także dobre miejsce do biwaku przed dalszą drogą, tzn. zjazdem.


Tunel prowadzący na drugą stronę.


Szczyt, dobre miejsce na zebranie sił przed zjazdem.

No to rozpoczynamy zjazd, najpierw trzeba przejechać przez tunel. Można się poczuć jak w jakichś opowieściach ludzi którzy twierdzą że umierając widzi się oślepiające światło na końcu tunelu.


Co mnie może czekać po drugiej stronie?

A po drugiej stronie czekała mnie miła niespodzianka. Chmury i lekki deszcz który mi towarzyszył po drugiej stronie tunelu, tu nie istniały i świeciło oślepiające słońce, a chmury majaczyły tuż za szczytami.


Na szczęście szczyty zablokowały chmury.

Dalej zjazd prowadził wzdłuż dwóch pięknie usytuowanych jezior i dalej kolejnym tunelem, następnie kolejne zjazdy i tak aż do rozjazdu drogi prowadzącej do Sa Colabry.


Droga prowadząca wzdłuż dwóch jezior.

Dotarłem wreszcie do celu mojej dzisiejszej wyprawy, a więc do przełęczy Sa Colabra, czyli do jednej z najbardziej krętych dróg Europy, zjazd ze szczytu na wysokości przeszło 1000 metrów do poziomu morza zajmuje 14 km, a od samego szczytu do plaży w linii prostej jest zaledwie 2 km! No i tu spotkała mnie niemiła niespodzianka, po wytoczeniu się na szczyt znów okazało się że chmury oparły się o szczyty, i tu nie kropi tylko pada normalny deszcz! Co za niefart, to na czym mi tak bardzo zależało chyba będę musiał odpuścić... Nie mogłem sobie pozwolić na takie ryzykowanie ze zjazdem, a i chyba sił mogłoby mi nie starczyć na kolejny taki ciężki podjazd, i też czas mnie trochę gonił. Zniesmaczony zawróciłem w stronę słońca i rozpocząłem powrót w kierunku hotelu.


Majaczący w oddali wąwóz Sa Colabra.

Następnie udałem się w kierunku sanktuarium LLuc, słynącego z czarnej Madonny do której pielgrzymuje niemal cała Hiszpania. Jest to piękne i bardzo spokojne miejsce, szczególnie polecam przejść się tamtejszą drogą krzyżową, jak i odwiedzić mały ogród botaniczny.


Sanktuarium LLuc.


Sanktuarium LLuc.


Sanktuarium LLuc.


Sanktuarium LLuc.


Sanktuarium LLuc.

Dalej wróciłem na główny trakt prowadzący do miejscowości Inca, do której prowadził mniej więcej 16 kilometrowy zjazd. No i znów tak średnio pewnie czułem się na zjazdach, ale może to też dlatego, że nie jeździłem jeszcze na tak mocno dobitych oponach.


Góry są tu tak strome, że aby cokolwiek tu rosło trzeba ja tarasować.


Droga w dół, w dół i w dół. Nie sądziłem że to powiem, ale jednak chyba podjazdy są bardziej pociągające.

Tak też droga prowadziła niemal cały czas w dół do miejscowości Inca. Tam szybko przejechałem przez centrum i pokierowałem się w kierunku Algaidy przez miejscowość Sencelles, no i tu na tym dość łatwym odcinku jakoś tak strasznie słabo mi szło, jak by mi odcięło energię, no ale jakoś dotoczyłem się do Algaidy, wprawdzie później niż bym chciał... Tam musiałem zatrzymać się przy sklepie aby uzupełnić zapasy wody, zakupiłem też puszkę fanty i to było to, szybko przyswajalne cukry w formie płynnej! Chwilę później odzyskałem energię i jakoś już poszło, dalej pojechałem przez Randę do Lucmajor i pędem pojechałem wcześniej już przejechaną drogą wiodącą wzdłuż autostrady aż do S'Arenal. Tam czekała na mnie już moja dziewczyna która spędziła dzień po swojemu, zwiedzając okolice i odpoczywając po swojemu. Później udaliśmy się na kolację, no a resztę czasu spędziłem już na regeneracji energii.

Kategoria Mallorca 2013, ( )


Dane wyjazdu:
Dystans:142.67 km
Maks. pr.:59.80 km/h
Temperatura:28.0
HR max:192 ( 96%)
HR avg:127 ( 64%)
Kalorie: 3072 kcal
Podjazdy:866 m

Mallorca trip 2013 - dzień 2

Czwartek, 18 kwietnia 2013 · dodano: 26.04.2013 | Komentarze 0

No więc zaczęło się. Dzień rozpoczęliśmy od pysznego śniadania, a następnie wyruszyliśmy do wypożyczalni rowerów gdzie czekał na nas rower dla mojej dziewczyny. Z racji tego że trochę za długo zabawiliśmy w hotelu musieliśmy się sprężać bo rower był dostępny od 9 a do przejścia było około 5 km. A więc zaproponowałem mojej dziewczynie że ją podwiozę, jakże musieliśmy komicznie wyglądać?! Ona siedząca okrakiem na siodełku szosowym z nogami szeroko a ja opierając się jak najdalej na kierownicy toczyliśmy się tak główną promenadą kurortu :P Szło całkiem spoko, już byliśmy na samym końcu kiedy mieliśmy mały, ale niegroźny incydent. Za to zdążyliśmy na czas, a ja dość mocno rozgrzałem nogi, no takie dodatkowe 50 kg to niezła zaprawa...

Podczas wypożyczenia roweru spotkała mnie nie lada przyjemność, chłopaki w serwisie rowerowym, którzy serwisowali tam już nie takie rowery, z zachwytem pogratulowali mi mojego roweru, co przyznam że niezmiernie mocno mnie ucieszyło i dodało niezwykłej motywacji. Po wypożyczeniu roweru, podjechaliśmy jeszcze na chwilę do hotelu aby przygotować się do wyjazdu. Z racji kilku komplikacji złapaliśmy małe opóźnienie, ale w końcu udało nam się ruszyć.

Pierwsze 'kroki' zrobiliśmy z S'Arenal wzdłuż zachodniego wybrzeża ku Cap Blanc. Po wyjechaniu na główną szosę, okazało się że będzie to zupełnie nowe doświadczenie, bo droga była wolna od samochodów za to z mnóstwem kolarzy, jadących w pojedynkę, parami, jak i całymi peletonami! No ja zwariowałem, jak tylko to zobaczyłem oczywiście gen rywalizacji nie mógł mi pozwolić na spokojną jazdę, tylko od razu chciałem wszystkich przegonić i pokazać im kto tu rządzi! :P Lecz przypomniałem sobie że nie jestem tu sam, i że moja dziewczyna nie przyjechała tu rywalizować tylko delektować się tym wszystkim i chłonąć. A oto i ona :)


Co tu wiele mówić - Kaśka na szosie! Ludzie zejdźcie z drogi!

Pe pewnym czasie i po przejechaniu pierwszego podjazdu, ludzie jako się rozjechali i zostaliśmy praktycznie sami, a do naszej dyspozycji pozostała cała, idealnie gładka, niczym stół szosa. Nie rozumiem będąc Polakiem jak można mieć tak idealnie gładką nawierzchnię! Jeszcze do tego kultura kierowców! Nie dość że wszędzie puszczają rower, to jeszcze kiedy dochodzi do manewru wyprzedzania, to robią to tak szerokim łukiem że niemal zjeżdżają na pobocze przeciwległego pasa! No chapeau bas!


Tu ja sunąc po gładkiej tafli asfaltu.

Dalej droga prowadziła nas lekko pagórkowatym terenem wzdłuż wybrzeża, tu mogliśmy co raz podziwiać przepiękne widoki.


A tu Bianchista piękni się na tle morza.

Po dotarciu do cypla, uznaliśmy że odbijemy w stronę miejscowości Lucmajor i stamtąd udamy się do hotelu, tak aby zdążyć jeszcze na obiad. Tu droga również prowadziła lekko pagórkowatym terenem ogrodzona kamiennym murkiem. Nagle naszym oczom ukazała się samotna góra - Cura, pośród dość płaskiego terenu wystrzela nagle wzniesienie sięgające 550 metrów. I to był mój cel! Już kilka lat temu odwiedziłem to magiczne miejsce i wiedziałem że tu wrócę. Na górze znajdują się 3 klasztory a z każdego roztacza się przepiękny widok na okolice. Postanowiliśmy że moja dziewczyna odpocznie sobie w mieście Lucmajor, a ja udam się ją zdobyć.


Miasto Lucmajor.


Miasto Lucmajor.

Do miasta Randa skąd rozpoczyna się 5-6 km podjazd pod Cure dojechałem szybko, ale nie zatrzymywałem się w tym pięknym małym miasteczku tylko ruszyłem od razu w górę, bez opamiętania, zachłyśnięty tym po co tu przyjechałem, zdobywaniem kolejnych punktów na mapie. No i nie pacząc na nic zacząłem cisnąć pod górę, wyprzedzając wszystkich w zasięgu wzroku. Przyznam że poszło mi zadziwiająco dobrze, zwłaszcza że nie mogę powiedzieć żebym znów był takim ekspertem od podjazdów, ale no nie bacząc na to zabrałem się za podziwianie.


Góra Cura zdobyta!


A ze szczytu rozpościera się wspaniały widok na całą okolice.


Nic dziwnego że wszyscy zakonnicy chcieli tu zamieszkać, dlatego też zbudowali na niej 3 osobne zakony!

Później został mi już tylko zjazd w dół i tu przekonałem się znów ilu jest tu kolarzy! Chyba każdy kto przyjeżdża tu jeździć na rowerze obowiązkowo musi zaliczyć ten podjazd. Następnie poleciałem piecem za moją dziewczyną, która w między czasie, po chwili odpoczynku ruszyła już w powrotną drogę do hotelu. Wróciliśmy drogą techniczną prowadzącą wzdłuż autostrady, ten etap drogi nie był zbytnio interesujący, ale że prowadził niemal cały czas w dół nikt nie narzekał. :)

Po powrocie do hotelu, przekonałem się o kilku mankamentach tej wycieczki, z racji tego że postanowiłem jakiś czas temu kupić sobie nowe buty, zostawiłem je specjalnie na ten wyjazd aby wyglądać pięknie :P niestety z powodu że ich nie rozjeździłem i są inaczej wyprofilowane niż moje wcześniejsze obuwie strasznie mi poobcierały pięty, no cóż bez bólu nie ma zabawy! Drugą rzeczą okazało się jak zdradzieckie jest tu słońce, mimo tego że nie czuliśmy zbytniego gorąca, to mnie słońce dosłownie spaliło! No ale tym też nie można było się zbytnio przejmować i następnie szybko udaliśmy się na obiad pyszny obiad.

Po odpoczynku, udaliśmy się na basen, następnie na plażę i jakoś tak trochę rowery odstawiliśmy na chwilę na bok, ale po obfitej kolacji postanowiliśmy się udać na wieczorną przejażdżkę do stolicy wyspy Palmy. Jechaliśmy wzdłuż wybrzeża piękną trasą ulokowaną tuż nad samym wybrzeżem.


Piękna trasa rowerowa do Palmy - stolicy Majorki.

Gdy dotarliśmy do centrum już całkowicie się ściemniło, ale to dobrze, miasto i jego piękno należało tylko do nas!


Palma de Malorca nocą.


Monumentalna katedra La Seu.


Monumentalne drzwi monumentalnej katedry La Seu.

Później pojeździliśmy jeszcze pustymi, wąskimi uliczkami, aż żal wracać do hotelu, ale w końcu trzeba się wyspać przed porcją kolejnych wrażeń dnia następnego!


Palma de Malorca nocą.


Palma de Malorca nocą.

Kategoria Mallorca 2013, ( )


Dane wyjazdu:
Dystans:28.67 km
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:27.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Kalorie: kcal
Podjazdy: m

Mallorca trip 2013 - dzień 1

Środa, 17 kwietnia 2013 · dodano: 26.04.2013 | Komentarze 2

Dzień tak długo wyczekiwany wreszcie nadszedł! Skoro w Polsce zima trwa bez końca może trzeba rozpocząć sezon rowerowy na poważnie gdzieś za granicą?

Koncepcja powrotu na Majorkę zrodziła się w mojej głowie już kilka lat temu kiedy zawitałem tu pierwszy raz. Mimo tego że jeszcze nie byłem przekonany do kolarstwa wiedziałem że to jest epicentrum tego sportu chyba całego świata!

Tak więc kiedy w Polsce trwała zimna zima, ja i moja dziewczyna od stycznia grzaliśmy się myślami że w kwietniu wyruszymy do lepszego świata. Te myśli grzały mnie na tyle mocno że mimo mrozów i śniegu chciało mi się codziennie wstawać i jeździć niezależnie od pogody. Wprawdzie nie udało mi się przygotować do tego wyjazdu na tyle ile chciałem z przejechanymi kilometrami, ale i tak uważam że jazda po 100 km kiedy dookoła zalegał jeszcze śnieg warta była normalnych pełnowymiarowych tras po 200 km naraz.

Tak też nadszedł ten dłuuugo upatrywany dzień, rower pięknie zapakowany w walizce czekał już od poprzedniego dnia, można wyruszyć w świat. Sama walizka do przewozu roweru to śmieszna sprawa, jest tak wielka że chyba nikt kto widzi taki bagaż nie może pomyśleć sobie nic innego jak tylko że ktoś musi być zdrowo jebnięty żeby brać ze sobą tyle ubrań na wakacje :P no ale mimo swoich gabarytów sprawdziła się idealnie, no i tu chyba mogę polecić gdyby ktoś się z takową spotkał. Walizka do przewozu roweru TC-2 którą zakupiłem chyba w dość atrakcyjnej cenie.
Podróż autobusem na lotnisko nie sprawiła większych problemów, a sama odprawa zajęła około 15 minut. Teraz tylko zapakować się do samolotu, posiedzieć 3 godziny w stresie czy leci z nami mój dobytek?!

Po wylądowaniu pognaliśmy do odbioru bagażu, a tu mój pupil już czekał i można było opuścić lotnisko.


Na lotnisku w Palmie, pod palmami i z jaką walizką!

Dalej miejskim autobusem udaliśmy się do naszego hotelu. Tu chyba muszę pochwalić kolejną rzecz :) Bo hotel trafił nam się super! Zwłaszcza dla ludzi z rowerami, bo nie dość że przy rezerwacji pokoju nie było problemu z trzymaniem roweru to okazało się że hotel ma przygotowany specjalny parking dla bików, a tam: około 40 stanowisk dla rowerów, specjalny prysznic do czyszczenia i stojak serwisowy, wszystko to zamykane na magnetyczny zamek, a klucz dostępny w recepcji.


Hotelowy parking rowerowy.

Hotel okazał się bardzo przyjazny, z miłą atmosferą, schludny, z bardzo dobrym i zróżnicowanym jedzeniem. Polecam opcje 3 posiłków, nawet jeśli czasem musi się opuścić obiad, dostaje się pakiet jedzeniowy w zamian, a różnica ceny w stosunku do dwóch posiłków jest stosunkowo niewielka. Dodatkowym argumentem jest to że do posiłków serwowana jest woda i wino, wino mnie nie interesowała, ale z wody obficie korzystałem, a i rano uzupełniałem bidony coby nie trzeba było ponosić dodatkowych kosztów wyjazdu.

Jeśli kogoś interesuje ten hotel oto link do bezpośredniej rezerwacji w ich sieci. Hotel Alejandria

Po pierwszym obiedzie, wyruszyliśmy w kierunku promenady w celu zaznajomienia się z okolicą i poszukiwań wypożyczalni rowerów aby wypożyczyć rower dla mojej dziewczyny. Ledwo co wyszedłem z hotelu wiedziałem że jestem w raju, bo niemal wszelki ruch jaki się odbywał to ruch rowerowy i to rowerów szosowych! Setki rowerów!


Wszędzie na świecie promenada to domena dla pieszych, ale nie tu! Tu dominują rowery szosowe!

Dalej delektując się widokami morza i rowerów na jego tle udaliśmy się do pierwszego wypożyczalnio-sklepu rowerowego, tam okazało się że jest problem, bo że trwa sezon, rowerów brak i ostała się ostatnia 52-ka ale cała karbonowa więc i droższa... (6 dni roweru szosowego full carbon - 115 euro). Polecam wcześniej pomyśleć o internetowej rezerwacji, aby oszczędzić sobie tego typu problemu.
Postanowiliśmy że ja ruszę w miasto na swoim rowerze i rozglądnę się za innymi wypożyczalniami. Na dystansie około 5 km znalazłem ich kilka, aż w końcu taką z najlepszą ofertą, tu zabukowałem rower dla mojej dziewczyny. Moozes aluminiowy, z widelcem karbonowym, cały na ultegrze, no i tu cena zdecydowanie lepiej wyglądała 6 dni wypożyczenia 80 euro.

Następnie pojeździłem jeszcze trochę po okolicy, a potem powrót do hotelu, kolacja i sen aby móc wstać następnego dnia w pełni sił i rozpocząć faktyczną eksploracje wyspy.


Jeszcze tylko rzut oka na zachód słońca...

Kategoria Mallorca 2013, ( )