Info
czy to ważne? Raczej nie, najważniejsze że jeżdżę zawsze! Więcej o mnie.




Moje rowery
Wykres roczny

Archiwum bloga
- 2016, Sierpień8 - 1
- 2016, Lipiec34 - 0
- 2016, Czerwiec28 - 0
- 2016, Maj29 - 2
- 2016, Kwiecień30 - 0
- 2016, Marzec34 - 7
- 2016, Luty36 - 14
- 2016, Styczeń29 - 2
- 2014, Sierpień2 - 0
- 2014, Lipiec20 - 4
- 2014, Czerwiec24 - 6
- 2014, Maj32 - 18
- 2014, Kwiecień24 - 3
- 2014, Marzec29 - 27
- 2014, Luty29 - 33
- 2014, Styczeń37 - 46
- 2013, Grudzień41 - 60
- 2013, Listopad49 - 8
- 2013, Październik40 - 0
- 2013, Wrzesień7 - 0
- 2013, Sierpień10 - 1
- 2013, Lipiec15 - 0
- 2013, Czerwiec11 - 0
- 2013, Maj7 - 0
- 2013, Kwiecień34 - 4
- 2013, Marzec33 - 0
- 2013, Luty31 - 0
- 2013, Styczeń35 - 0
- 2012, Grudzień14 - 0
- 2012, Listopad43 - 4
- 2012, Październik29 - 0
- 2012, Wrzesień26 - 3
- 2012, Sierpień41 - 38
- 2012, Lipiec47 - 5
- 2012, Czerwiec39 - 8
- 2012, Maj43 - 3
- 2012, Kwiecień40 - 1
- 2012, Marzec39 - 27
- 2012, Luty26 - 8
- 2012, Styczeń12 - 0
Takie tam pitu pitu.
Poniedziałek, 23 grudnia 2013 · dodano: 23.12.2013 | Komentarze 2
Dziś jest zły dzień, przynajmniej dla mnie, zrobiłem rundę przez książniczki, jechało mi się ciężko, w dodatku wróciłem cały usyfiony, a wczoraj czyściłem rower, tak się zirytowałem że już zamówiłem sobie błotniki! Ha zamówione w angielskim sklepie internetowym ok 11 a o 12 dostałem potwierdzenie że towar został wysłany, to się nazywa obsługa! A moje wcześniejsze zamówienie z środy w polskim sklepie będzie wysłane po 1 stycznia... to jest porównanie... po południu jeszcze przejażdżka po mieście, tak żeby się dobrudzić i z czystym sumieniem wszystko wrzucić do pralki, tylko jak zapakować rower do bębna? W sumie wagowo by się zgadzało :P reszta dnia to już porządki, mam już wszystko ogarnięte więc jutro będzie można spokojnie sobie pojeździć.
Czchów - aż po własne granice.
Niedziela, 22 grudnia 2013 · dodano: 22.12.2013 | Komentarze 5
Ależ to był dzień, aż po własny kres! Już dawno się tak nie ujeździłem i wreszcie czuję się po kres wyczerpany, bolą mnie nogi, ręce, kark, ale właśnie to jest super, bo w ostatnim czasie mimo dużych dystansów nie czułem jakiegoś takiego dużego obciążenia. Dziś może dystans nie był jakiś kosmiczny, ale kilka czynników złożyło się na to ostateczne wyczerpania, po pierwsze to osłabienie przeziębieniem i pewnie ogólne zmęczenie ostatnim jeżdżeniem, dość mocny wiatr który mocno mnie wymęczył jadąc do Czchowa jak i droga powrotna przez Gdów która cechuje się podjazdem i zjazdem, niemal non stop 7/8 % nachylenia.
Dzień rozpocząłem wcześnie, bo chwilę przed wschodem, przyznam że wstawało mi się bardzo ciężko, jeszcze dodatkowym mankamentem były zakwasy w... pośladkach O_o no ale krótka lektura biografii Mercxxa i od raz pojawił się dobry nastrój do kręcenia. Tak więc zacząłem jazdę w dość mroźnych i śliskich okolicznościach, ale prognozy były dość krzepiące więc jechałem spokojnie przez dobrze znane tereny, Prusy, Kocmyrzów, Czulice, do Niepołomic. Jechało się dość dobrze, choć już zaczął lekko wiatr dawać o swej obecności, a no i rower nie domagał, najpierw licznik świrował, magnes obijał się o czujnik i mimo że poprawiałem cały czas coś stukało... a później przekonałem się dlaczego moja korba tak lekko się kręci, okazało się że znów lewe ramię się odkręciło i to nie mało, no ja nie wiem co z nim nie tak teraz jest :/ Za to miałem okazje oglądać jak ładnie budzi się dzień, choć wschód już jakiś czas temu nastał, to słońce dopiero teraz zaczęło się przebijać zza chmur. A ogólnie dzisiejsze krajobrazy zdominowane są przez ujęcia chmur, lubię chmury, bardzo lubię chmury!
.
.
Słońce! Nadzieja na rozgrzanie się po chłodnym poranku.
.
.
Piękne chmury nad Puszczą Niepołomicką.
.
.
Po przejechaniu przez puszczę pokierowałem się przez Kłaj do Proszówek, tam skierowałem się w kierunku Bochni, ale odbiłem w kierunku Brzeska drogą przez Rzezawę. Tu już wiatr mocno operował, wprawdzie bardziej z boku, ale jechało się ciężko, ogólnie już wtedy zastanawiałem się czy wyrobię się z trasą i czy podołam mojemu dzisiejszemu wyzwaniu, ale postanowiłem że dziś nie ma opcji żebym odpuścił i muszę dojechać. Posiliłem się pyszną kanapką i spokojnie dojechałem do Brzeska, przy okazji znów mogłem sobie podziwiać piękne chmury!
Piękne chmury nad Bochnią.
.
.
Droga dojazdowa do Brzeska przez Rzezawę, polecam każdemu rowerzyście, spokojna trasa prowadząca wzdłuż autostrady.
.
.
Droga dojazdowa do Brzeska przez Rzezawę, polecam każdemu rowerzyście, spokojna trasa prowadząca wzdłuż autostrady.
.
.
Piękne chmury nad Brzeskiem.
.
.
Dalej z Brzeska pojechałem główna drogą w kierunku Nowego Sącza, tu ruch zdecydowanie się nasilił, a i wiatr który teraz miałem prosto w pysk okazał się zdecydowanie mocniejszy niż miałem nadziej dziś poczuć, jechało się okropnie, tempo spadło znacznie i znów naszły mnie myśli o zawróceniu i obraniu kursu z wiatrem. Ale znów przekonałem samego siebie że nie mogę odpuścić, a przy okazji spotkałem jakiegoś innego kolarza, ale jadącego z wiatrem... No i tak dotoczyłem się do podjazdu pod Gosprzydową, tu wiatr przestał odgrywać tak dużą rolę bo trochę zmieniłem kierunek no i na podjeździe to inaczej, ale i tak wymęczył mnie mocno, w dodatku zrobiło mi się na prawdę gorąco, ale postanowiłem się nie rozbierać zbytnio. Po zdobyciu góry jakoś już poszło, zjazd w dół, a potem prosta droga po części z wiatrem przez Tworkową, Jurków i do Czchowa, wreszcie osiągnąłem upragniony cel! Ale mimo że miałem chęci odwiedzić rodzinny dom i mimo że miałem klucze postanowiłem że nie będę się tam zapuszczał ponieważ wiedziałem że na pewno trafię na kogoś z rodziny i będę musiał na chwilę się zatrzymać, a chwila przemieni się przynajmniej w 30 minut, a na to nie mogłem sobie pozwolić, bo czasu nie miałem za wiele, przez wiatr złapałem około 45 minutowe opóźnienie wobec zaplanowanego przejazdu. Tak więc rozpocząłem mozolną drogę powrotną w kierunku Krakowa. Najpierw boczną drogą do Tymowej i dalej w kierunku Lipnicy Murowanej, jechało się w miarę dobrze, ale czułem już duże zmęczenie i w dość czarnych barwach widziałem resztę dystansu. W Lipnicy zrobiłem sobie chwilę przerwy na odpoczynek i regenerujące, soczyste jabłko.
Klasyczne domki w Lipnicy Murowanej.
.
.
Piękne chmury nad Lipnicą Murowaną.
.
.
Dalej rozpoczęła się moja katorga, nie wiem czy to przez ten popas, czy to już zmęczenie dało tak w dupę, ale na podjeździe z Lipnicy w kierunku Muchówki czułem się tragicznie! Jeszcze takiego kryzysu to nie miałem chyba w karierze... Dosłownie nogi mi zabetonowało, na samym niezbyt wymagającym podjeździe musiałem trzy razy przystanąć żeby trochę odsapnąć, naprawdę zacząłem się zastanawiać co teraz bo nie bardzo widzę alternatywę żeby samemu dojechać... W końcu udało mi się pokonać ten podjazd i rozpoczął się krótki zjazd, niestety z bardzo słabą nawierzchnią przez co wytelepało mnie bardzo i niezbyt sobie wypocząłem. Na koniec zjazdu zastałem bardzo przykrą scenę, widzę że coś leży na drodze no i samochód jadący z naprzeciwka wymija go tak że omal mnie nie rozjeżdża, następny przez to że nie mógł wyminąć przeszkody bo ja znajdowałem się na drugim pasie przejechał po biednym druchełku lisa z takim impetem że aż poleciały wnętrzności na około, a czy kurwa to aż taki problem zatrzymać się, dać awaryjne i przesunąć zwłoki?! Strasznie się wkurwiłem, zatrzymałem ruch na chwilę i wziąłem zwłoki tego pięknego zwierzęcia. Trochę szacunku debile!
Ale się zdenerwowałem! Nie dość że ktoś go zabił, to jeszcze inne pojeby zajeżdżały biedne zwłoki, oby tak z nimi ktoś zrobił już po...
.
.
Piękne chmury nad Muchówką.
.
.
Droga do Łapanowa.
.
.
Wreszcie jakieś krzepiące procenty w dół, oby tak już do końca!
.
.
No i w końcu dotarłem do Łapanowa, już trochę witałem się z gąską, a tu droga znów zaczęła się piąć do góry, a potem znów zjazd i podjazd i znów zjazd, no nie zliczę ile ich jest na tym odcinku, ale cały czas góra dół aż do Gdowa, przynajmniej teraz wiatr mi pomagał no i warunki zrobiły się wybitnie piękne. Jechałem spokojnie, nie szarpiąc się za nadto, tempo mimo że poniżej zakładanego nie było tak złe jak mogło by się wydawać z przebiegu dotychczasowej drogi.
No czyż nie jest pięknie?!
.
.
Dzisiejsze widoki zdecydowanie przypominały wczesnojesienne, a nie zimowe!
.
.
Mimo że czas mnie naglił, nie mogłem się nie zatrzymać i porobić zdjęć.
.
.
Kolejna przerwa w jeździe, mimo że to wybija z rytmu, ale uważam że w pełni uzasadniona.
.
.
No i tak z przerwami na cykanie fotek dotarłem wreszcie do Gdowa, tu zastanawiałem się chwilę jak jechać dalej, prosto do Wieliczki nielubianą drogą, czy obrać kurs przez Dobczyce, lub Niepołomice. Wybrałem prostą drogę do Wieliczki, uznałem że to będzie najszybsze rozwiązanie, lecz droga wijąca się w dół i w górę niemal non stop aż do Wieliczki dość skutecznie uszczupliła mój zapas czasu do zachodu słońca. Przynajmniej jest tam dość ładnie, jedynie duży ruch dawał niemiłe wrażenie. W końcu udało mi się dostać do Wieliczki, przy okazji widziałem kolejne przykre obrazki jak negatywnie samochody wpływają na los zwierząt, natrafiłem na martwego psa, bażanta (jakoś strasznie dużo ich widuję ostatniego czasu), a nawet widziałem podczas zjazdu przed Wieliczką dzika leżącego w rowie!
Cienie się wydłużają, jeden jest mój, reszta to chyba cyprysy.
.
.
Po dotarciu do Wieliczki wiedziałem że już blisko, to dodało mi motywacji i energii na te ostanie chwile, ale miałem już bardzo dość jazdy i chciałem tylko przeciąć Kraków przez Rybitwy i dotrzeć wreszcie do Nowej Huty i tam jechać już ścieżkami, spokojnie, nie zważając na samochody.
Sam Kraków osiągnąłem niemal idealnie w momencie zachodu słońca, przy okazji tu też piękne chmury.
.
.
No i tak spokojnie dotarłem już do domu, mimo że po zmroku, ale w miarę bezpiecznie dzięki dość rzadko używanymi przeze mnie ścieżkami rowerowymi. Po wejściu do mieszkania dosłownie padłem, dopiero po kilku minutach byłem w stanie się rozebrać i zacząć żyć dalej... No i to już koniec.
No idealna wycieczka, może nie najdłuższa, nie najciekawsza, ale dla mnie ważna, pokazałem samemu sobie gdzie są moje jakieś granice, no i cieszę się że nie odpuściłem, mimo że byłem na to niemal już gotowy :/ teraz mam bardzo dobre nastawienie do roweru, choć nie mam jakiejś wielkiej ochoty do czyszczenia, ale może jeszcze wieczorem skuszę się na krótką wieczorną przejażdżkę :) No a jutro ponoć jakiś deszcz, może uda mi się jakąś krótszą wycieczkę zrobić :P
.
.
.
.
Temperatura: wyjazdu -2, najcieplejszy moment dnia 5, powrót 2
- T. odczuw. 2 °C
- Wiatr 21 km/h
- Porywy 45 km/h
- Chmury 20-30% nieba
- Opady 0 mm / 12 h
- Ciśnienie 1027 hPa
- Wilgotność 81 %
- Termika zimno i sucho
- Biomet korzystny
Pierwszy dzień zimy, dla mnie bomba!
Sobota, 21 grudnia 2013 · dodano: 21.12.2013 | Komentarze 0
Pierwszy dzień zimy?! Oby tak dalej!
Po wczorajszym dniu głód jeżdżenia ogromny, zwłaszcza że dziś obudziłem się dość rześki i wypoczęty, mocny lek na noc to dobra sprawa, a jeszcze jak dziś zobaczyłem że od samego rana świeci piękne słońce wiedziałem że muszę kręcić. Wprawdzie dzień rozpocząłem leniwie i wyruszyłem dość późno jak na to że dziś najkrótszy dzień roku, to sama jazda dziś to poezja, tempo i łatwość kręcenia mega! Ale od początku, z racji że nie stacjonuje przez kilka dni w domu nie mam możliwości rozgrzewki na trenażerze, tak więc ruszyłem na sucho, ale od samego początku czułem że jedzie mi się mega łatwo i już po niedługim czasie byłem za Książniczkami, (tu drogę przecięły mi dwie sarny przebiegające drogę, uznałem to za dobry omen na dzisiejszy dzień i się nie zawiodłem) zrobiłem rundę przez Masłomiącą i Więcławice i udałem się w stronę Luborzycy, a dalej do Niegardowa.
I to ma być pierwszy dzień zimy?! No trzeba powiedzieć że nawet wiosna by się nie powstydziła tak pięknego dnia jak dziś.
W Niegardowie skierowałem się w kierunku Proszowic, tu droga też mijała niezmiernie gładko, jedyne co przeszkadzało to że drogi były dość mokre, a ja wczoraj pięknie wyczyściłem sobie rower, a już po 20 km ja i on byliśmy cali usyfieni... ale cóż przynajmniej rower dobrze nakremowany dobrze się toczył. Po dotarciu do Proszowic szybko ja ominąłem obwodnicą (mają jakieś kompleksy chyba tam z tymi swoimi rondami...) Dalej skierowałem się przez Klimontów w kierunku Kazimierzy Wielkiej, kurcze wreszcie ta droga dobrze zrobiona i remont się skończył, można spokojnie jechać w komfortowych warunkach.
Wszystko dla mnie dziś wydawało się idealne, droga, pogoda, siły, no miodzio.
Po dotarciu do Kazimierzy zreflektowałem się że muszę trochę podkręcić tempo, bo nie bez racji dzisiejszy dzień jest najkrótszy w roku... Droga teraz pokierowała mnie w kierunku Koszyc, trochę gorsza nawierzchnia, ale w sumie to nie jakiś problem bo tam ruch niemal nie istnieje, no jedyne co dawało w dupę to że jechałem pod słońce i mało co było widać.
Wiem że często na to narzekam, ale mam ewidentny problem z jazdą pod słońce, strasznie mnie meczy takie kręcenie.
Po dotarciu do Koszyc obrałem kurs znów na Proszowice tym razem z drugiej strony, tu już słońce nie doskwierało, ale pojawił się wiatr, który usilnie chciał mnie przyhamować, ale dziś się nie dałem, tempo nieznacznie spadło, ale mimo to wiedziałem że ciężko będzie mi się wyrobić z powrotem do Krakowa przed zmrokiem, za to jechałem w pięknych warunkach i jakoś się niezbyt przejmowałem tym.
Dziś niebo było niemal wakacyjne, a ponoć w najbliższych dniach będzie jeszcze ładniej?!
W samych Proszowicach podjechałem pod dom rodziców mojej narzeczonej żeby się przywitać i pokazać jej jak wygląda mój rower po jednym dniu jazdy... niestety nie mogłem posiedzieć dłużej bo wiedziałem że zostało mi ok 30 minut do zachodu słońca i będę musiał mocno się postarać żeby choć część trasy do domu pokonać jeszcze w świetle dnia. No na tym odcinku jechało mi się słabo, zwłaszcza przez zachodzące słońce prostopadle jarające mi w oczy, jeszcze dodatkowo obawiałem się czy kierowcy za mną mnie widzą, dlatego za każdym razem kiedy słyszałem że nadjeżdża za mną auto odwracałem się żeby upewnić się czy aby kierowca na pewno mnie widzi. No i tak jechałem i jechałem, w końcu słońce znikło za horyzontem, ale nie zrobiło się od razu ciemno, na szczęście miałem już dość blisko do Krakowa i wiedziałem że zaraz odbiję na mało ruchliwą drogę, a dodatkowo miałem możliwość podziwiania przepięknego zachodu słońca.
Jaki cały dzień, taki zachód słońca -wspaniały!
No nie udało mi się dotrzeć do domu przed zachodem słońca, ale za to mogłem podziwiać piękny obrazek.
No i tak to właśnie było, wracając postanowiłem zrobić jeszcze rundę po dobrze znanych mi trasach przez Prawdę, Więcławice, Książniczki i już dalej pod dom. Tam wpadłem na chwilę do mieszkania i postanowiłem zabrać kilka rzeczy, a w tym: gąbka, płyn do garów, butelkę i pojechać pod pobliski hydrant i tam dokonać ablucji roweru. Nie wiem dlaczego ja nie wpadłem na to rozwiązanie wcześniej... Nie trzeba się pieprzyć w wannie i potem sprzątać, tak można przy okazji podlać kwiatki :) Przy okazji zahaczyłem jeszcze KFC. Po dotarciu wreszcie do mieszkania można coś zjeść, bo tak tylko banan dziś, ale za to pyszny, taki wymrożony banan to na prawdę coś pysznego! No teraz jeszcze tylko pranie i można się wziąć za rozpoczęcie porządków przedświątecznych.
No i to już chyba tyle, wspaniały dzień, sił i chęci mnóstwo, pogoda mega, ruch mały, oj w życiu bym nie powiedział że będę miał możliwość tak pięknie zbliżać się do końca tego ogólnie mało sympatycznego roku. Kurcze no i powoli mi się kończą możliwości do jazdy, już niemal wszystkie możliwości wykorzystałem, niektóre nawet kilkukrotnie :P
- T. odczuw. 1 °C
- Wiatr 17 km/h
- Porywy 40 km/h
- Chmury 20-30% nieba
- Opady 0 mm / 12 h
- Ciśnienie 1034 hPa
- Wilgotność 65 %
- Termika zimno i sucho
- Biomet korzystny
Miejska rekreacja.
Piątek, 20 grudnia 2013 · dodano: 21.12.2013 | Komentarze 0
Z racji że od kilku dni narzekam na przeziębienie, postanowiłem dzień poświęcić na zaległości i zdecydowałem się tylko na krótką przejażdżkę po mieście i to wszędzie ścieżkami rowerowymi! :P
Chciałem atrakcji?! No to dostałem!
Czwartek, 19 grudnia 2013 · dodano: 19.12.2013 | Komentarze 4
Wczorajszego dnia miałem czelność narzekać że dzień nie przyniósł mi nic nowego, że nudno itp. za to dzisiaj zostało mi to zrekompensowane z nawiązką.
No ale od początku, obudziłem się a za oknem tak jakoś szaro, tzn. mglisto, ale pomyślałem że mgła pewnie szybko się rozmyje i będzie znów piękny dzień. Z racji że czułem się zdecydowanie lepiej niż w poprzednich dniach, postanowiłem że jadę. Najpierw jednak rozpocząłem od dziesięciokilometrowej sesji na trenażerze. Dalej już można było spokojnie wyjść z domu. Przed wyjściem zastanawiałem się jeszcze czy wziąć szkła przeciwsłoneczne, bo pewnie potem będzie słońce, czy te rozjaśniające... całe szczęście wybrałem rozjaśniające.
Na początku postanowiłem pojechać nieczynną jeszcze ulicą Lema obok hali widowiskowej i dalej bulwarami opuszczę Kraków. Kiedy w mojej okolicy mgła była jeszcze w miarę nie groźna, to im bliżej Wisły, robiło się coraz bardziej 'kolorowo'.
Hala widowiskowa na Czyżynach, nie dość że sama wygląda kosmicznie to jeszcze w tej mgle można by na prawdę się przestraszyć!
Im bliżej Wisły, tym większa mgła, ale we wczesnej fazie się tym nie przejmowałem, bo byłem przekonany że jak odjadę dalej będzie ok, a z resztą i tak pewnie później wyjdzie słońce.
Dalej pokierowałem się właśnie bulwarami Wisły w kierunku Tyńca, to było naprawdę mocne przeżycie, przynajmniej tak mi się wydawało. Przy rzece mgła była tak potężna że widoczność ograniczała się może do 20 metrów, na dodatek jadąc już po niedługim czasie sam byłem cały w szadzi, która osiadła na niemal każdym zagłębieniu mojego ubrania, w końcu niemal cały byłem biały, a z tego co wiem ubrany byłem na czarno... Byłem tym tak podekscytowany że zrobiłem jeszcze rundę przez Tyniec żeby dłużej pojeździć we mgle, jak się później okazało nie musiałem jej szukać, to ona znalazła mnie!
Wrażenia kosmiczne, jeszcze mnie pewnie niż w nocy człowiek się czuje, nie wiadomo kompletnie co wyjdzie z mgły za kilka metrów.
Niemal wszystko było obleczone grubą warstwą szadzi.
http://www.youtube.com/watch?v=4iKF0LSJZz4&feature=youtu.be
Jak się okazało, mnie też dosięgła lodowa wilgoć! Po chwili niemal całe moje ubranie pokryte było warstwą lodu.
W sumie gdybym zobaczył taką osobę jak ja dziś zastanawiał bym się, po co ktoś się wysmarował jakimś białym dziadostwem.
Kiedy przekraczałem Wisłę miałem nadzieję, że to już koniec atrakcji tego typu, jak się okazała to był dopiero początek, dalej jadąc niemal do samego wzniesienia w Brzoskwini, przez Piekary, Liszki, Cholerzyn, Aleksandrowice, towarzyszyła mi nadal niebotyczna mgła, tak gęsta że niemal można było jej dotknąć, a ja sam mimo że otrzepywałem się co jakiś czas, mniej więcej po 15 minutach znów byłem cały biały od szadzi... Za to jechało mi się całkiem przyzwoicie i o dziwo wcale nie odczuwałem zimna. Jedynie moja narzeczona była ciągle fatygowana do telefonu bo dzwoniłem co 5 minut dzwoniąc podniecony jakie to mam warunki do jazdy :P
Miałem nadzieje że most będzie bramą za którą mgła zostanie.
Niestety po drugiej stronie rzeki świat wyglądał niemal identycznie, tj. mgła i wszystko obleczone szadzią.
Już po woli miałem dość tych warunków, to chyba nawet bardziej męczące niż jazda w nocy, no i znacznie bardziej niebezpieczne, światła samochodów widać może z 50 metrów, a moje małe światełka, aż strach pomyśleć...
W końcu dotarłem do podjazdu w Brzoskwini, mimo że nie jest to długa droga, to dość szybko wyjechałem ponad warstwę mgły i wyjechałem ponad nią, w piękną pogodę, z niebieskim niebem i przyjemnym słońcem, w dodatku sam podjazd poszedł mi wyjątkowo sprawnie, no zresztą jak cała reszta drogi szła mi dziś super.
Nagle wyjechałem ponad mgłę, ponad nią zupełnie inny świat, a w dole, zresztą sami widzieliście!
Ponad mgłą, piękne niebieskie niebo i słoneczko, ach żeby tak już zostało.
Postanowiłem jeszcze udokumentować mój wygląd, normalnie to całe jest czarne, a tu niemal cały byłem oblepiony w białą warstwę lodu.
Całe szczęście że rzeczy są faktycznie wodoodporne, po jak bym miał czuć tą wilgoć całą na sobie to słabo... No i rowerowi też się oberwało, niemal cały był w przeźroczystej warstwie lodu.
Dalej już udało mi się jechać w przepięknych warunkach atmosferycznych, piękne słońce towarzyszyło mi niemal cały czas. Udałem się więc w kierunku Jerzmanowic przez: Chechło, Szklary, Starą Wieś, to też jest super droga! dobra nawierzchnia, mały ruch i te widoki!
Dobrze że mimo dużej wilgoci drogi praktycznie suche i nie sprawiające większych problemów.
W tym momencie dnia, myślałem że warto było się namęczyć, żeby w końcu móc jechać w tak miłej atmosferze.
To jest mega zdjęci, przynajmniej dla mnie, tam było tak pięknie że aż mnie zatkało, zdjęcie pewnie nie oddaje efektu jaki wywołało to miejsce na żywo!
Pięknych widoków ciąg dalszy.
W końcu dotarłem do Jerzmanowic, tam wahałem się trochę jak dalej jechać, zdecydowałem że udam się przez Złotą Górę do Ojcowa i dalej przez Skałę, Słomniki i Proszowice. Udałem się więc najpierw w dół w kierunku ojcowa, tu nadal towarzyszyła mi piękna pogoda i nawet kiedy byłem tuż nad doliną Ojcowa myślałem że najgorsze już za mną.
Kiedy byłem przy Zamku w Ojcowie w życiu bym nie przypuszczał że pogoda raptem za kilka kilometrów jest diametralnie inna.
Widok z góry na dolinę Ojcowa, nie wyglądało to źle.
Widok z góry na dolinę Ojcowa, nie wyglądało to źle.
W końcu dotarłem do samej doliny Ojcowa, tu też świeciło piękne słońce, dalej obrałem kurs w kierunku Skały, podjazd poszedł mi też bardzo łatwo, no i na szczycie też przywitało mnie słońce. Jednak wystarczyło rozpocząć zjazd w kierunku Iwanowic żeby już po kilkuset metrach wjechać ponownie we mgłę, tym razem chyba jeszcze bardziej przytłaczającą, a jadąc niemal cały czas w dół czułem się jak na górskiej kolejce, nie wiadomo co będzie za kilka sekund, co wyskoczy za zakrętu i co będzie dalej... Niewiarygodne uczucie, na prawdę dziękować komu tam można że praktycznie nic nie jechało!
No i skończyła się moja przygoda z piękną pogodą, znów trafiłem do zimnego piekła i tak już niemal do końca, a w sumie im bliżej końca tym gorzej.
W Iwanowicach miałem nie lada zagwozdkę, jechać dalej w kierunku Proszowic, czy może skierować się już do domu przez Zerwaną, chęci walki wygrały i ruszyłem dalej w nieznane znane. No ale jak się nie długo później okazało mój wybór nie był najlepszy, w okolicach Niedźwiedzia zrobiło się naprawdę nie fajnie. Droga zrobiła się biała i śliska jak lodowisko, a w dodatku zaczęło padać coś przypominającego mżawkę, oczywiście zamarzającą niemal natychmiast.
Tu zrobiło się na prawdę groźnie, droga zamieniła się w lodowisko, a w dodatku zaczęło lekko kropić.
W Słomnikach pogoda trochę się ustabilizowała, a ja jechałem dalej walcząc z przeciwnościami. A no i hit dnia, moja woda w bidonie już jakiś czas temu zamieniła się w zbitą bryłę lodu! To jakiś absurd, żeby pół litra wody która niemal cały czas się poruszała zamarzła, przecież nie wydawało się że jest aż tak zimno...
Jadąc w kierunku Proszowic byłem już dość mocno zmęczony, nie fizycznie, a psychicznie, postanowiłem że nie będę dalej się zaginał i w Niegardowie odbiję na Luborzycę, w sumie jechał bym dalej, ale bardzo obawiałem się drogi z Proszowic do Krakowa w takiej mgle, już mi wystarczy debili którzy tną tam po 100 km/h a dziś to mogło by się naprawdę źle skończyć. Tak więc dotarłem w końcu w okolice Krakowa, po drodze na kilku podjazdach umęczyłem się niemiłosiernie bo kolo mi się uślizgiwało co przekręt korbą. Po drodze zebrałem leżącego, sztywnego już rozjechanego kotka :/ a później, zaatakował mnie jakiś zasrany kundel! Biegł równolegle ze mną i chciał mnie ugryźć skurw... ale odbiłem lekko w bok wypiąłem buta i sprzedałem mu kopa, mam nadziej że wyleczyło go to z ataków na ludzi, ale no rzesz... żeby pies z zębami leciał za człowiekiem, co ja mu kurde zrobiłem. No nic kończąc wycieczkę odwiedziłem jeszcze moją narzeczoną w pracy żeby jej się pokazać i pochwalić moimi dzisiejszymi przygodami. A oto efekt, niestety, zanim dotarłem do niej już trochę się ze mnie stopiło lodu, ale i tak wyglądałem dość śmiesznie.
Nie ma to jak podjechać w pełnym rynsztunku po trasie w odwiedziny do pracy narzeczonej :P szkoda że dziś wyglądałem co najwyżej śmiesznie :D
No a to jest zawartość mojego bidonu chwilę po dotarciu do domu, chyba nie muszę nikomu tłumaczyć dlaczego nie chciało mi się tego pić... A no i w sumie to było już trochę ogrzane picie, bo dojeżdżając do Krakowa i w nim samym słońce przyjemnie świeciło.
No i taki to był właśnie dzień, wydawało mi się że zamiast 5 godzin trwało to z 12! Ale jestem mega zadowolony że tyle emocji dziś, szkoda tylko że to było mało bezpieczne. Za to fizycznie czuję się znakomicie, no i mam nadzieje że po przeziębieniu nie będzie ani śladu.
Temperatura: wyjazdu -2, najcieplejszy moment 2, powrót 1
T. odczuw. 1 °C
Wiatr 4 km/h sw
Porywy 7 km/h
Chmury 20-30% nieba
Opady 0 mm / 12 h
Ciśnienie 1019 hPa
Wilgotność 60 %
Termika zimno i sucho
Biomet korzystny
Na chorobę jeden lek - rower!
Środa, 18 grudnia 2013 · dodano: 18.12.2013 | Komentarze 4
W sumie nie mam za wiele do pisania, po wczoraj trochę mnie rozwaliło, katar i gardło, wieczorem chyba miałem stan podgorączkowy, na noc lek i do łóżka, dziś miałem nadzieje obudzić się lekki jak piórko, niestety tak nie było, ale nie było też źle, bo w sumie oprócz kataru i drapania w gardle nic nie przeszkadzało, ale postanowiłem że dziś raczej luźny dzień, tzn zabrałem się za swoje zajęcia, a ok 10.30 postanowiłem że można się zebrać, bo wygląda że temperatura dość dobra, słońce świeci.
Postanowiłem nie kombinować i udałem się na tak dobrze znaną mi trasę, w sumie nie mam nic na ten temat do powiedzenia, nic ciekawego się nie wydarzyło, nic nie widziałem nowego, żadnego zdjęcia, jedyne co to znów w obszarach zacienionych, biało i ślisko jak cholera, ale ogólnie jechało się bardzo dobrze, aż byłem zdziwiony lekkością, zwłaszcza że po wczoraj powinienem czuć zmęczenie, a jeszcze to przeziębienie... Ale jak to ze mną bywa, kiedy wsiadam na rower niemal wszystkie bóle mijają, tak i teraz katar sam wypłynął, a gardło nie zmieniło swego oddziaływania na resztę ciała. Wracając do Krakowa w rejonie Luborzycy nastał mnie jakiś kryzys, ale wystarczyło zjeść pasek czekolady i trochę zmniejszyć tempo i dość szybko odpuściło. Wracając zdecydowałem że zaliczę jeszcze na dokładkę przejazd w okolicę Tyńca, bulwarami do toru kajakowego na Kolnej, a po drodze zakupię świeże dętki, bo chyba to już lekka przesada, wczoraj do mojej przedniej dętki dokleiłem 8 łątkę... :D jest ich już więcej niż samej dętki! No i wszystko fajnie, pojechałem spokojnie, jechało się przyjemnie, no ogólnie raczej trasa nie mogła sprawić problemów, a w drodze powrotnej zatrzymałem się żeby kupić te dętki, no i co... chcę płacić, patrzę a tu z mojego magicznego portfelika wypada 4 zł :D żena... Oczywiście mogłem wziąć je na kredyt, ale nie jestem pewien czy będę w stanie podjechać i oddać przed nowym rokiem zaległości, a jak to w przesądzie, lepiej w nowy rok z długami nie wchodzić. Tak więc jeśli mi się uda, to będę i tak musiał jeszcze raz tam pojechać i kupię.
Teraz czas na doleczenie się żeby w kolejnych dniach, kiedy zapowiadają równie ładną pogodę można będzie wykorzystać to jak wczoraj, a nie takie pitu pitu jak dziś.
T. odczuw. 1 °C
Wiatr 4 km/h sw
Porywy 7 km/h
Chmury 20-30% nieba
Opady 0 mm / 12 h
Ciśnienie 1028 hPa
Wilgotność 58 %
Termika zimno i sucho
Biomet korzystny
W poszukiwaniu zimy.
Wtorek, 17 grudnia 2013 · dodano: 17.12.2013 | Komentarze 8
To jest właśnie to! W sumie to nawet nie wiem od czego zacząć, więc może od początku :)
No więc po wczorajszym dniu miałem pretensje do samego siebie że nie skorzystałem z tak pięknej pogody, postanowiłem że dziś muszę wykręcić coś niezłego. Tak więc założyłem sobie pobudkę przed świtem, tak żeby mieć caluteńki dzień tylko na kręcenie, wprawdzie dziś warunki do jazdy trochę gorsze niż poprzedniego dnia, ale i tak nie można narzekać! Założenie było że jak się uda, to jadę w kierunku Zakopanego. Tak więc niemal idealnie z początkiem dnia, tzn. w momencie kiedy zrobiło się jasno, ja byłem już rozgrzany po dziesięciokilometrowej sesji na trenażerze i gotowy do drogi.
Z racji że drogi były białe po nocy, uznałem że trzeba będzie uważać i lepiej się nie pchać z samochodami, tak więc przeciąłem Kraków przez nieczynną ulicą Lema i dalej na rybitwy ścieżkami rowerowymi. No było ślisko jak pieron, ale wiedziałem że tak będzie, ale prognozy wskazywały dość wysoką temperaturę, więc to tylko kwestia czasu kiedy ulice będą suche. Do Wieliczki dojechałem w miarę dobrym tempie, ale tak jak mówiłem nie szarżowałem z racji na śliskość. Po obraniu kursu na Dobczyce przestałem się martwić że drogi białe, bo jechałem pod słońce i praktycznie nic nie widziałem, dlatego też średnia mi spadła, ale bezpieczeństwo najważniejsze.
W sumie to dziwne że o tak wczesnej porze dnia, jadąc na południe słońce miałem praktycznie na wprost...
Szkoda że nie jechałem w przeciwnym kierunku, bo widoki przednie.
Po przejechaniu przez Dobczyce, obrałem kurs na Kasinę Wielką, tu też słońce raczej nie pomagało, przynajmniej było ciepło. Na tym odcinku przynajmniej ruch mniejszy, więc nie trzeba było się obawiać o kierowców. Nie wiem dlaczego, ale mimo że jechałem pod górę, jechało mi się tak lekko że szok, niemal jak by nachylenie opadało, a nie wznosiło się. Tak było jednak do czasu: mniej więcej przed Wiśniową zaczęło tak wiać, że omal mnie zatrzymywało w miejscu.
Nie dość że widziałem mało, to jeszcze wiatr urywał łeb, nie mam pojęcia skąd on się tak nagle zerwał i z taką siłą!
Tak więc od Wiśniowej do Kasiny jechało mi się dupnie, średnia oscylowała w granicy 20 km/h, w dodatku w kilku miejscach zacienionych droga była bardzo śliska, a na zjeździe do samej Kasiny omal nie przestrzeliłem zakrętu, a w innym momencie dość mocno mnie zachwiało, a wtedy jechał za mną tir, przestraszyłem się nie na żarty, od tego momentu, każdy zjazd niemal cały czas na hamulcach.
Podjazd do Kasiny, jedna z ładniejszych tras, w mojej opinii oczywiście.
W końcu dotarłem do szczytu! No i pojawił się też śnieg, przynajmniej resztki jakie pozostały.
Moje poszukiwania śniegu okazały się klapą, jedynie w osłoniętych miejscach można było coś jeszcze uświadczyć.
Ale już patrząc w drugą stronę, widoki zupełnie nie odpowiadające zimowemu sezonowi.
Droga do Kasiny Wielkiej.
Droga do Kasiny Wielkiej.
Droga do Kasiny Wielkiej.
W Kasinie miałem chwilowy przestój bo akurat trafiłem na jakiś pogrzeb i szła całą drogą procesja, na szczęście jakoś się przecisnąłem, ale samochodom nie było tak łatwo i zrobił się niezły korek. W końcu dotarłem do drogi z Limanowej do Mszany i obrałem kurs na Rabkę, miałem nadzieje tu na chwilę odpoczynku od wiatru i zjazd w dół bez większych problemów. Szybko przemknąłem przez Mszanę i zacząłem mozolną drogę w kierunku Rabki. Tu też jechało mi się słabiutko, głównie ze względu na wiatr. Po dotarciu do ronda w Rabce podjąłem decyzje, mimo że jest dopiero 11 nie będę dalej jechał w kierunku południa, muszę zawrócić i skorzystam z wiatru, bo walka z nim tylko mnie spowalnia, a nie dotrę nigdzie żeby wrócić o przyzwoitej porze. Tak więc zawróciłem i kolejny zjazd do Mszany, tym razem z wiatrem w plecy więc jechało się idealnie, no jedyne co to bez kręcenia dość zimno się zrobiło. W Mszanie odbiłem w kierunku Lubnia. Tu też miałem wiatr w plecy, przy okazji na jakiś czas złapałem się za tirem i miałem przejazd ze średnią 60 km/h. W końcu trafiłem na starą zakopiankę i udałem się w kierunku Myślenic, nadal z wiatrem w plecy jechałem i cieszyłem się że tak ładnie mi średnia wzrasta :) no ale oczywiście jak to bywa, nie może być zbyt miło. Mimo że starą zakopianką jeździ tak mało aut, to oczywiście musiałem trafić na babę która musiała mnie nie zauważyć i wymusiła pierwszeństwo włączając się z bocznej, zdążyłem tylko odbić w prawo i złapać się jej boku żeby samemu się nie wyjebać... No nic się nie stało, ale strasznie się wkurwiłem. Dalej za Stróżami kolejna niespodzianka, w zacienionym miejscu widziałem że droga biała i lśniąca, wiedziałem że trzeba uważać, wyhamowałem do ok 20 km/h, jadę spokojnie i nie wiem jak to się stało tył złapał uślizg i czuję że już jadę bokiem, zdążyłem wypiąć nogę, ale raczej w twardym spedzie nic bym nie wskórał, zostało mi tylko złożyć się i zobaczyć co będzie, na całe szczęście upadłem tak że zamiast walnąć po prostu sunąłem po drodze, przejechałem z 10 metrów na boku, wstaję, patrzę a tu niemal nie ma śladu po mnie, jedyne co to byłem mokry, odetchnąłem z ulgą że nic nie jechało akurat i ruszyłem dalej, dziś na prawdę opatrzność czuwała nade mną. Dalej już spokojnie dotarłem do Myślenic.
Stara zakopianka, idealna droga dla rowerzystów, polecam!
Po przejechaniu przez Myślenice obrałem kurs ponownie na Dobczyce, tu też jechało mi się całkiem spoko, jedynie duży ruch nie pozwalał w pełni nacieszyć się drogą. Dobczyce przeciąłem szybko i obrałem kurs na Gdów i Łapczyce. Nie bardzo lubię ten odcinek drogi, płasko, droga prosta, dużo tirów, ale chciałem dotrzeć do Niepołomic żeby wycisnąć z dnia maksimum. Dalej przez Targowisko, Kłaj, Puszczę Niepołomicką i Niepołomice, jechało się dobrze, bez większych emocji, bo trasa chyba zbyt dobrze już znana... W sumie chciałem już obrać kurs na Kraków Igołomską, ale z racji że była dopiero 14 O_o postanowiłem pojechać do Kocmyrzowa przez Czulice. Tak więc jechałem sobie spokojnie, ale nie dlatego że się delektowałem jakoś szczególnie, a dlatego że znów gardło zaczęło drapać, ale to nie powstrzymywało mnie przed piciem z bidonu, myślę że płyny w nim spokojnie miały ujemną temperaturę, przynajmniej takie miałem odczucie. W Kocmyrzowie gdzie słońce już nie docierało było na prawdę zimno i ślisko, na podjeździe koła mi boksowały niemal co każdy przekręt korbą, w pewnym momencie myślałem nawet że będę musiał zejść z roweru i drałować na piechotę...
Dziś już biedne kaczuchy nie miały nawet małego oczka wody dla siebie, jedyne co im pozostało to człapanie po lodzie.
Dalej z Kocmyrzowa udałem się główną drogą do Krakowa i zjechałem dopiero w Prusach, tam też postanowiłem że mogę sobie pozwolić ze względu na czas i energię na dołożenie kilku kilometrów, tak więc zrobiłem rundkę przez Wiktorowice, Pielgrzymowice, Więcławice, Książniczki, dalej wróciłem do Krakowa w okolicach zbiornika Zesławice, niemal w punkt w godzinie o której planowałem przed wyjazdem :)
Dzień powoli dobiega już końca, ale za mną już dużo, bardzo dużo, ale może coś jeszcze przed mną pozostało?
A tak! Piękny widok na skąpany w zachodzącym słońcu zbiornik Zasławice, on też niemal cały już skuty lodem.
To też bardzo lubiane przeze mnie miejsce, fajnie tak na koniec tu wpaść na chwilę, polecam.
Tym pięknym akcentem kończy się ten jakże piękny dzień.
Do domu dotarłem idealnie kiedy chciałem, jeszcze było jasno, ale z każdą minutą cienie się wydłużały. Po wejściu pierwsze co zrobiłem to rzuciłem wszystko na bok i poszedłem zagotować wodę, po to żeby móc wypłukać gardło wodą z solą, później czyszczenie roweru i wreszcie można zadbać o resztę siebie. Umyłem się, zjadłem, trochę odpocząłem, przede wszystkim przed komputerem robiąc ten wpis. No a już absolutnie kończąc jazdę na dziś, udałem się jeszcze na szybkie zakupy, wprawdzie na innym rowerze, ale jednak to też zaliczę jako element dzisiejszej wycieczki.
Ogólnie jestem mega zadowolony, z dnia, z tego jak mi się jechało, a przede wszystkim że wykorzystałem to co daje z siebie piękna pogoda, oprócz tej gleby, to było idealnie, chociaż i tak nie mam co narzekać bo nic mi się nie stało, jedynie rower dziś troszkę gorzej, coś mi stuka jak by sterach... a na dodatek miałem zejście powietrza z przedniego koła, musiałem dwa razy dobijać. No teraz zobaczymy czy przypłacę tą eskapadę zdrowiem, czy jutro też będzie można się troszkę po wysilać.
Temperatura: wyjazdu -2, najcieplejszy moment dnia 4, powrót 2.
T. odczuw. 1 °C
Wiatr 14 km/h sw
Porywy 25 km/h
Chmury 10-20% nieba
Opady 0 mm / 12 h
Ciśnienie 1032 hPa
Wilgotność 62 %
Termika zimno i sucho
Biomet korzystny
*znów mam problem z sumą podjazdów, gpsie pokazuje przeszło 11000 metrów, podzieliłem to przez dwa, ale jak by ktoś potrafił zweryfikować proszę o kontakt!